piątek, 31 października 2014

Rozdział 11

Leżę na plecach i patrzę w sufit. Staram się za wszelką cenę być opanowana. Dam radę, przetrwam to. Moje spojrzenie wędruje do mojego malowidła na ścianie. Jeśli chodzi o ciotkę Judie to wcale nie była zła. Była zachwycona.
- Jezu dziewczyno to jest za…- przerwała i spojrzała na mnie speszonym wzrokiem, odchrząknęła cicho.- Znaczy, zafascynował. Tak właśnie, zafascynował mnie ten widok.- powiedziała starając się wybrnąć a ja zdusiłam parsknięcie śmiechem i obdarzyłam ją bardzo wymownym spojrzeniem.- No co? Nie patrz tak na mnie! Jestem odpowiedzialną dorosłą. A poza tym przeczytałam, że nie powinno się używać wulgaryzmów w obecności dzieci.- chwila przerwy.- Rozumiesz, nie chcę cię demoralizować.
Uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie jej reakcję. Ciotka jest całkiem spoko. Myślę, że ona mnie rozumie… przynajmniej po części. Jestem jej wdzięczna, że zaakceptowała mnie taką, jaką teraz jestem i nie próbuje mnie na siłę naprawić. A co do malunku, chce żebym namalowała też coś u niej w sypialni.
Mimo wszystko nadal czuje się spięta. Nie mogę się uspokoić wiedząc co mnie za chwilę czeka. Nie wiem czy jestem na to gotowa. Zamykam na chwilę oczy, starając się o niczym nie myśleć. Coś kiepsko mi to idzie. Z jednej strony czuje maleńką ulgę- od dwóch nocy nie miałam swojego koszmaru. Najwyraźniej ktoś uznał, że w tym tygodniu dostałam wystraczająco po dupie i mogę mieć chwilę przerwy.
Słyszę ciche pukanie do drzwi, które po chwili otwierają się z cichutkim skrzypnięciem.
- Hej wstawaj- mówi łagodnie Judie.- Za moment tu będzie.
Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i unoszę kącik ust w nędznej imitacji uśmiechu. Ciotka kręci głową.
- Och proszę cię, wyglądasz jakbyś miała za chwilę zwymiotować! To twoja matka a nie kat.- mówi odrobinę przekornie.
Robię zniesmaczoną minę i otwieram usta żeby wypowiedzieć kąśliwą uwagę ale w tym momencie ciotka unosi dłoń w geście mówiącym „Albo lepiej nic nie mów, wiem jak jest.”
***
Słyszę jak samochód zatrzymuje się przed domem. Robię głęboki wdech. Ciocia Judie idzie do drzwi, przywitać się, a ja nadal stoję w salonie. Jakoś to przeboleje, dam radę. Będę grzeczną dziewczynką i zjem ładnie obiad, postaram się wytrwać a potem ona pojedzie. Obiecuje sobie, że nie pozwolę wytrącić mnie z równowagi.
Słyszę jak się witają, po chwili ją widzę. Wchodzi do salonu. przez chwilę widzę w jej oczach rozczarowanie gdy sunie po mnie spojrzeniem. Specjalnie na tę okazję ubrałam się w ciasno opinającą się z dużym dekoltem bluzkę, która odkrywa pasek gołej skóry brzucha i czarne rurki, oczywiście do tego jak najpełniejszy makijaż.
- Nic się nie zmieniłaś?- pyta lekko oburzona. Ledwo powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem. Bardzo miłe powitanie.
- Za to ty udajesz bardzo przemienioną.- podnoszę brwi, zastanawiając się czy przyjmie wyzwanie. Ciotka po cichu odeszła do kuchni, najwyraźniej uznała, że lepiej się nie wtrącać.
Moja rodzicielka głęboko wzdycha i przejeżdża dłonią po twarzy, gdy to robi wydaje się bardzo zmęczona. Ale nie zwracam na to zbytniej uwagi. Mierzę ją spojrzeniem. Gęste, czarne (zupełnie jak moje) włosy upięła w ciasnego, eleganckiego koka. Ubrała się długą czarną spódnicę i białą koszulę. Jak oficjalnie. Zmieniła się widzę to, zresztą już wcześniej widziałam. Ale niestety za późno. Za późno.
- Camile, wiesz dobrze, że się staram. Próbuje.- po chwili dodaje pewniej.- Już to chyba przerabiałyśmy, zresztą nie przyjechałam tu po to.
- Nie? W takim razie po co?- pytam zaczepnie sarkastycznym tonem. Staram się trzymać emocje na wodzy.
- Nie odbierasz ode mnie telefonów, wcale się nie odzywasz. Martwię się.
Otwieram usta żeby wyśmiać ją prosto w twarz kiedy słyszę głośne pikanie minutnika. Ciocia Judie stoi w drzwiach.
- Jedzenie gotowe, możecie siadać do stołu.- woła i rusza do jadalni a ja zrywam się za nią. Siadam do stołu. Wiem, że to tylko odwlekanie tego co nieuniknione ale chce to odwlekać, chce i to jak najdłużej.
Will’s POV:
Dwa dni. Dwa pieprzone dni. Tyle minęło od imprezy. Nie wiem co jest ze mną nie tak… nie, raczej co z NIĄ jest nie tak. Laska została odurzona jakimś gównem, o mało ją nie zgwałcono a ona jak gdyby nic wychodzi z mojego domu. Wcale nie poruszona! To dziwne, ale cały czas myślę o tym co się stało. To nie moja sprawa, nie powinienem się mieszać. Zresztą gdyby chodziło o jakąś inną dziewczynę pewnie miałbym to w dupie. Znaczy, to w końcu znajoma mojej siostry. No i mój kumpel… dzwonił do mnie, co skończyło się niezłym opierdolem z mojej strony. Oczywiście nie mogłem nie powiedzieć Molly o całym zajściu. Zaczęła szaleć, z tego co wiem rozmawiała z Camile przez telefon…
Koniec! Koniec tego gówna! Zaczynam zachowywać się jak jakiś cipa. Muszę się ogarnąć. A w tym pomorze mi oczywiście…
- Jesteś?- zabrzmiało to bardziej jak ogłoszenie niż pytanie. Bez zbędnych ceregieli wpiąłem się w usta Kayli a ona automatycznie podskoczyła i oplotła mnie nogami w pasie. Była sama w domu. Pokonałem drogę do jej pokoju, już sam nie wiem który raz. Chwilę potem oboje byliśmy bez ubrań i już nie myślałem o żadnych nowojorskich dziewczynach.
Camile’s POV:
Jemy w ciszy. Nawet ciotka Judie nic nie mówi. Specjalnie wzięła sobie dzisiaj wolne. Mam tylko nadzieję, że nie sądziła, że spędzimy miły obiadek w rodzinnym gronie. Nad nami unosi się pełna wyczekiwania cisza, którą w końcu przerywa moja matka.
- Mam nadzieję, że Camile nie sprawia ci żadnych kłopotów.- mówi do Judie. Ciotka chce odpowiedzieć nawet z jej ust wydostało się ciche „nie…” ale weszłam jej w słowo.
- Zaczynasz mówić tak jakby mnie tu nie było?-pytam opryskliwym tonem.
Mama odchrząkuje.
- Nie, po prostu pytam się o twoje zachowanie.
- Tak jakby to cię w ogóle interesowało.-mamroczę
- Żebyś wiedziała, że interesuje.- podnosi lekko głos.- Jakoś nie specjalnie mam ochotę, przyjeżdżać tu w środku nocy, tylko dlatego żeby wyciągnąć się z aresztu.
- Ale ja nic od ciebie nie chcę!- krzyczę, i to by było na tyle w kwestii cichego obiadu.- Nie musiałabyś wtedy po mnie przyjeżdżać i nie musiałaś dziś!
- Jestem twoją matką!- teraz i ona podnosi głos.-I jak każda matka martwię się o ciebie!
- Ha! Wiesz, jakoś nie każda matka wywozi swoje dziecko, po to żeby nie sprawiało kłopotów!
Nie odpowiada od razu, tylko patrzy na mnie intensywnie. Już zapomniałam jaki przeszywający potrafi być jej wzrok. Kiedy się odzywa robi to łagodniej.
- Więc to o to chodzi? Sądzisz, że się ciebie pozbyłam?- pyta i patrzy na mnie naiwnie myśląc, że odpowiem.- Zrobiłam to dla twojego dobra. Kocham cię…
Nie, tego było za dużo.
- Kochasz mnie?! Kochasz?! Wiesz, odrobinę za późno. Tak o kilka LAT!- drę się.- LAT! Rozumiesz?!
- Nigdy mi nie wybaczysz?- pyta robiąc smutną minę.- Musisz postawić się na moim miejscu…
- Nie jestem na twoim miejscu. Ale gdybym była, nigdy nie dopuściłabym do tego na co ty pozwoliłaś.- mój głos jest ostry jak sztylety.- A niektórych rzeczy nie da się wybaczyć.
Po tym wybuchu odzyskałam odrobine kontroli nad sobą. Mój oddech jest nierównomierny.
- Ja wiem, ja rozumiem, że było… jest ci ciężko po tym co się stało. Teraz nie jesteś do końca sobą. Przeżywasz swoje etapy…
Bum! I po  mojej kontroli, która wygasła całkowicie. Na chwilę wstrzymałam oddech żeby upewnić się, że ona mówi o TYM. Tak, naprawdę o to jej chodziło. Tą właśnie wypowiedzią przekroczyła granicę, przerwałam jej, nie pozwalając dokończyć.
- NIE PIERDOL MI TERAZ O ŻADNYCH ETAPACH, NIE PIERDOL! JAK TY W OGÓLE ŚMIESZ O TYM WSPOMINAĆ, JAK MOŻESZ! PO TYM CO SIĘ STAŁO… TO TWOJA WINA! TO PRZEZ CIEBIE!- przerywam żeby zaczerpnąć oddechu, coś we mnie pękło. Krzyczę jak opętana. W ataku wściekłości chwytam za jeden z kubków i ciskam nim przez pomieszczenie, gdzie rozbija się uderzając o ścianę.- Jak możesz po tym wszystkim patrzeć w lustro?! Jak możesz znieść to co tam widzisz?! Jak?!
Głośno dyszę, moja klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Patrzę na nią wygląda jakbym ją spoliczkowała. Nasze spojrzenia się spotykają- moje pełne nieokrzesanej furii i jej pełne bólu, bólu który jest niczym w porównaniu z tym co ja czuje.
Słyszę za sobą niezręczne kaszlnięcie, które miało zwrócić uwagę. Odwracam się i widzę ciotkę Judie. Kiedy odeszła od stołu? Nie patrząc mi w oczy cichutko mówi:
- Ehm, Camile masz gościa, jest w korytarzu.
Co? Kto mógł tu przyjść? Pewnie Molly, zresztą nie ważne. Ktokolwiek to jest właśnie mnie uratował. Rzucam pogardliwe spojrzenie w stronę matki i szybkim krokiem idę do korytarza.
- Co ty tu robisz?- zabrzmiało to trochę ostrzej niż chciałam. Will podniósł rękę i tym specyficznym gestem dotknął swojego karku. Wyglądał na lekko zakłopotanego.
-Eee, no wiesz.- chrząknął, po czym znowu przybrał swoją pozę luzaka.- Przyszedłem sprawdzić czy z tobą wszystko w porządku. Ale coś czuje, że nie w porę więc…
- Nie. Jesteś jak najbardziej w porę.
Will’s POV:
- Nie. Jesteś jak najbardziej w porę.- oświadczyła z poważną miną. Uśmiechnąłem się krzywo. Jeszcze przed chwilą słyszałem jak krzyczy na kogoś na całe gardło. Jej krzyk… to dziwne, skąd w takiej drobnej osobie tak wielki głos? Gdy to usłyszałem przeszły po mnie ciarki. No i jestem przekonany, że w przypływie swojej furii (bo inaczej tego nie nazwę) coś rozbiła. Jednak mam wrażenie, że to był jej największy przejaw emocji jaki u niej usłyszałem… i prawdopodobnie usłyszę.
- Chodź.- chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła do wyjścia. Nawet nie zauważyłem kiedy ubrała kurtkę i buty. Jesteśmy w drzwiach i właśnie wtedy słyszę.
- Camile!- strapiony głos odwracam się i widzę jak jakaś kobieta biegnie w naszą stronę ale kiedy jej wzrok spoczął na mnie gwałtownie się zatrzymuje i nabiera powietrza. Kręci smutno głową. Czuje jak Cam na chwilę zastyga, nie odwraca się tylko zaczyna iść tym samym ciągnąc mnie za sobą.
- Camile, czekaj! Musimy porozmawiać!- krzyczy kobieta.
- Nie mamy o czym rozmawiać!- odkrzykuje przez ramię dziewczyna.
- Wiem… Wiem, że nie powinnam o tym wspominać! Ale proszę musimy sobie wszystko wyjaśnić! Camile!
Czuje jak dziewczyna cała sztywnieje a uścisk na moim nadgarstku stał się silniejszy. Odwraca się i podchodzi do kobiety tak blisko, że niemal stykają się nosami.
- Chyba już dzisiaj dość się narozmawiałyśmy, nie ma co wyjaśniać.- mówi cicho, jednak słyszę ją dobrze. Nie wiem czy tylko ja usłyszałem odrobinę bólu w jej głosie? Kobieta, z którą stoi patrzy na mnie pogardliwym wzrokiem.
- TO teraz chcesz robić?- w jej głosie już nie słychać smutku tylko złość.- Nie jesteś dziwką Camile. Nie zachowuj się tak.
Dziewczyna zaśmiała się głośnym bez cienia radości śmiechem.
- Nic o mnie nie wiesz.- odparła.
Wróciła do mnie i przytuliła się do mojego boku a ja automatycznie zarzuciłem jej rękę na ramiona. Miałem ochotę spojrzeć jeszcze raz na kobietę, najwyraźniej Cam to wyszczuła i powiedziała:
- Nie odwracaj się.

Posłuchałem jednak czułem na plecach jej palące spojrzenie.
___________________________________________________________Happy Halloween upiorki ;* 

środa, 22 października 2014

Rozdział 10

Wchodzę pod prysznic. Nakładam na gąbkę dużą ilość mydła i trę. Trę tak mocno, że moja skóra zrobiła się czerwona. Ale to nic nie pomaga, nadal czuje na sobie jego wstrętne łapy.
Wróciłam do domu i od razu skierowałam się do łazienki. Ciotka najwyraźniej już śpi. Rzadko ją widzę, co jest trochę dziwne bo razem mieszkamy. Bez przerwy się mijamy, ja mam szkołę ona pracę. Ale nie narzekam, nikt mną nie dyryguje ani nie prawi kazań. Co od czasu swojej „przemiany” mama próbowała nadmiernie robić. Tylko, że trochę się spóźniła. Tak z dziewięć lat. Zawsze radziliśmy sobie bez niej, potrafiliśmy o siebie zadbać. Ale kiedy moje życie kompletnie się rozsypało… też mnie olewała. Hmm i nagle pięć miesięcy po tym jak straciłam sens istnienia, wszystko mi wisiało, wszystko było jednym słowem do dupy, ona przechodzi metamorfozę. Nagle „pstryk” i jest kochającą i opiekuńczą matką. Tylko wtedy gdy ją najbardziej potrzebowałam, kiedy zostałam sama… jej nie było. Ale nie chcę o tym teraz myśleć.
W pewnym momencie skóra zaczyna mnie boleć od tego szorowania. Odkładam gąbkę i stoję w bezruchu. Czuje jak letnia woda spływa po mnie, jednak tym razem nie czuje ukojenia. Powiedziałam prawdę Willowi to nie był pierwszy raz kiedy ktoś mnie tak potraktował, ale i tak to było… straszne. Pozwalam jednej jedynej łzie spłynąć po moim policzku, pewnie i tak jej nie widać dzięki strużką wody z pod prysznica. Nienawidzę płakać. Gdy płacze jestem słaba. A ja nie mogę sobie pozwolić na słabość. Ponad rok temu obiecałam sobie, że po całym tygodniu łez już więcej nie zapłacze. Nikt nie ma prawa widzieć mojej słabości i nie pozwolę by ktoś zobaczył. Jednak co rusz gdy śni mi się mój koszmar łamię obietnice. To jedyny raz. Gdy widzę jego twarz… nie potrafię się powstrzymać. Ale teraz to koniec, wycieram twarz wierzchnią stroną dłoni. Wychodzę spot prysznica. Duszę w sobie krzyk.
 Ubieram luźną bluzkę i majtki. Mam cholernie dość tego dnia. Mało być fajnie, miałam się odstresować a skończyłam naćpana jakimiś prochami i obmacywana przez Deana, pieprzone Morgana. Mam w pamięci to jedno słowo zanim odleciałam „Wygrałbym”. Wygrałbym, wygrałbym, wygrałbym! Tylko z KIM by wygrał, dowiem się z kim, a wtedy oboje pożałują. Nikt, ale to nikt nie ma prawa mnie poniżać. Z tą myślą kładę się do łóżka i powoli zasypiam.
***
Powoli otwieram oczy, ale zaraz znów je zamykam z powodu rażącego mnie w oczy słońca. Sobota. Ciotki nie ma. Co ja mam robić? Patrzę na zegarek, jest po jedenastej.
Dawniej już pewnie od przynajmniej trzech godzin byłabym na nogach. Zdążyłabym pobiec do sklepu, wrócić. Zabrałabym się za robienie śniadania, a kiedy uznałabym, że wszystko jest gotowe poszłabym korytarzem i skręciłabym w pierwsze drzwi na lewo. Cichutko podeszłabym do dużego łóżka, które znajduje się na środku pokoju. Usiadłabym obok bardzo dobrze znanej mi osoby, którą kochałam nad życie. Patrzyłabym chwilę jak śpi, wtedy wygląda tak spokojnie i o wiele młodziej niż kiedy jest na nogach. Uśmiechałabym się, tak naprawdę. Teraz nawet tak już nie potrafię. Znaczy śmieje się, ale w połowie wymuszenie. Wtedy to było…prawdziwe. Po chwili wpatrywania się, skoczyłabym mu na plecy (zawsze spał na brzuchu) i głośno krzyknęła.
- Wstawaj śpiochu!- w odpowiedzi usłyszałabym tylko śmiech. Nie złościłby się, że go obudziłam. Nie, on by się śmiał a potem zrzuciłby mnie sobie z pleców tak, że znalazłabym się na poduszce. Czasem właśnie wtedy zaczynał mnie łaskotać. Śmiałam się głośno. W końcu mocno by mnie przytulił i dostałabym buziaka w czoło.
- Zaraz przyjdę, tylko się ubiorę.- mówił patrząc na mnie z uśmiechem. Wyleciałabym z pokoju i pobiegła z powrotem do kuchni. Po kilku minutach wszedłby, powiedziałby coś na temat zapachu jedzenia. Szybko wsunęlibyśmy w siebie nasze porcje. Jedną jak zawsze zaniosłabym do pokoju na prawo. Jak codziennie rolety byłyby zasłonięte. Wbiegłabym do pokoju postawiła talerz na stoliku nocnym i szybko, prawie biegiem wyszłabym z pomieszczenia, nie mogąc znieść już smrodu alkoholu…
Gwałtownie potrząsam głową, próbując oczyścić głowę z takich myśli. To już przeszłość. Było i nie wróci. Robię sobie małą kanapkę z masłem orzechowym. Pomału ją zjadam.
Czuje, że powinnam pogadać z Molly o tym co się wczoraj stało. Znaczy… to nic wielkiego po prostu ona pomoże mi dowiedzieć się kto założył się z Deanem. Trochę to brzmi do dupy, wiem. Ale na razie nie mam ochoty widzieć się z nikim. Nie chce nawet wychodzić z domu. Swoją drogą, Molly. Jak to się stało, że jest tak blisko mnie? Sama nie wiem. Trochę źle się z tym czuje, że tak łatwo pozwoliłam aby moje mury obronne opadły dla kogoś. Ona nawet nie zrobiła niczego szczególnego. Mimo to od pierwszego dnia jest w pobliżu. Czuje, że coś się zmienia, że ja się  zmieniam. Nie powinnam. Jednak, po roku samotności, nie licząc garstki niezbyt ciekawych typów, z którymi chodziłam na imprezy, Molly jest dość…hmm, przyjemną odmianą. Mimo tego boję się, że jest za blisko. Nie mogę się do niej przywiązać. Nawet sama nie wiem jak to ująć. To po prostu niebezpieczne.
Siadam na kanapie, biorę do ręki pilota i zaczynam skakać po kanałach. W połowie odcinka Przyjaciół (który nawiasem mówiąc oglądam chyba po raz 10) naszła mnie ochota na coś czego nie robiłam od dawna. Zeszłam do piwnicy gdzie znalazłam wielki karton z moim imieniem i zaniosłam go do mojego pokoju. Postanowiłam, że pora się tu trochę zadomowić… chociaż może nie do końca. Zrozumiałam, że trochę tu sobie posiedzę i nie prędko wrócę do Nowego Jorku. A nawet nie jestem do końca rozpakowana. Na początku chciałam się jak najszybciej wynieść z tego miejsca i robiłam dużo żeby to zrobić, jednak…nadal tu jestem. Myślę, że może to lepiej. Tutaj jestem z dala od przeszłości chociaż wiem, że nie da się od niej uciec. Mimo to cały czas próbuje ale ona wraca. Wraca w snach, tam gdzie jestem najbardziej bezbronna…
Puszczam głośno muzykę żeby pozbyć się natrętnych myśli. Klękam na podłodze i otwieram karton. Uśmiecham się lekko do jego zawartości. Wyjmuję dość spory zestaw pędzli i farby. Patrzę na ścianę, na której nie ma żadnych mebli. Kilka minut dumam wpatrując się w nią. A potem zamaczam pędzel w jednej z farb i na razie leciutko smagam nią powierzchnię ściany. Maluje. Tworzę. Jestem w swoim żywiole. Czuje się naprawdę dobrze. Dawno tego nie robiłam. Przynajmniej nie dla siebie, bo lekcje sztuki się nie liczą. Zmieniam co chwilę pędzle. Teraz maluje pewniej i dokładniej. Mam nadzieję, że ciotka nie będzie się złościć za ścianę. Zresztą sama powiedziała, że mam się czuć jak w domu, że ten pokój to moja „bezpieczna przestrzeń”. Taaa, ciocia Judie ostatnio trochę zaczęła interesować się psychologią. Zresztą nieważne.
Nie wiem ile dokładnie mi to zajęło, ale myślę, że po dość sporym czasie skończyłam moje dzieło. Z zadowoleniem patrzę na efekt końcowy. Wpatruje się w słońce w połowie zanurzone w toni wodnej, na której odbija się jego blask. Dość ciemne chmury lekko zachodzą na nie. Troszkę dalej widać malutkie jeszcze ledwo widoczne gwiazdy. Dużą uwagę zwróciłam na szczegóły. W końcu odwracam wzrok od malunku i moje spojrzenie pada na kilka toreb walających się w koncie. Podchodzę do nich podwijając rękawy, już trochę brudnej od farby bluzy. Układam resztę ubrań do szafek, zapełniam szuflady. Wyciągam swoje pamiątki oraz inne pierdoły ozdobne i układam je na półkach. Jedną kieszeń torby zostawiam nietkniętą. Są w niej ramki i zdjęcia. Ale nawet ich nie ruszam. Nie jestem jeszcze gotowa, jeszcze nie teraz. Pokój nareszcie wygląda jakby naprawdę był mój. I mimo wszystko cieszę się z tego. Schodzę na dół. Wchodzę na kuchni otwieram jedną z szafek kuchennych i wyjmuje opakowanie płatków kukurydzianych. Wysypuje sobie trochę na rękę i wykładam do buzi. Chowam opakowanie. Idę do salonu biorę z ławy telefon i siadam na kanapie. Patrzę na ekran.
5 połączeń nieodebranych i 4 nowe wiadomości.
Klikam na kopertę i najpierw sprawdzam od kogo są wiadomości. No tak, Molly i mama. Super, po prostu świetnie. Biorę głęboki wdech gdy patrzę na wiadomość od mojej rodzicielki, jednak nie rozwijam jej. Sprawdzam te od mojej nowej koleżanki.
Od: Molly
Will powiedział mi co się wczoraj stało.
Boże Camile, wszystko okay? Głupie pytanie,
przepraszam. Proszę odezwij się. X
Otwieram następną wiadomość.
Od: Molly
Cam wiem, że może nie chcesz teraz
z nikim gadać ale proszę cię nie ignoruj mnie.

Od: Molly
Do cholery jasnej! Ja wszystko rozumiem
Ale ostrzegam cię Camile Reed, że jeśli się
do mnie nie odezwiesz wpadnę do twojego
domu i zrobię piekło.
Lekko uśmiecham się do siebie. To miłe uczucie wiedzieć, że ktoś się od ciebie martwi. Postanawiam ją uspokoić i dzwonie. Dziewczyna odbiera po trzech sygnałach.
- Camile, boże. Czy ty zdajesz sobie sprawię jak ja się martwiłam?!- krzyczy do telefonu, a ja lekko oddalam swój od ucha.
- Wiem, przepraszam. Dopiero teraz zobaczyłam twoje wiadomości.- staram się ją uspokoić. Słyszę głośne westchnięcie po drugie stronie.
- Jak się masz?- pyta łagodnie.
- Jest okay…- nie daje mi dokończyć bo zasypuje mnie potokiem słów.
- Tak mi przykro. Nie wiem jak mogłam do tego dopuścić. Nie powinnam cię zostawiać, byłyśmy tak razem a ja… całe szczęście, że był tam Will. Matko, Camile nie wiem jak mam cię przeprosić, to straszne. To nie powinno się wcale nie powinno się wydarzyć.  Nie mogę sobie tego wybaczyć…- przerywa i słyszę ciąganie nosem. Nie tylko niech się nie rozkleja.
- Hej, ty płaczesz?- pytam
- Wcale nie.- odpowiada ale jej głos przeczy temu.
- To się przecież przydarzyło mi nie tobie. Jeśli ktoś tu powinien płakać to ja.- staram się trochę rozładować atmosferę.
- Przestań.- mówi Molly.
- Ej, spokojnie. To wcale nie jest twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć, że Dean zrobi coś takiego? Musisz się uspokoić i przestać obwiniać, okay?  Ze mną na serio jest wszystko w porządku.- powiedziałam powoli i łagodnie.
- Na pewno? Chcesz żebym przyszła?- spytała. Chyba Will nie powiedział jej, że to nie pierwszy raz. Dobrze. Lepiej żeby się nie martwiła.
- Nie, jest okay. Robię małe porządki. Wiesz, dopiero dziś całkiem się rozpakowałam. Ale lepiej późno, niż wcale.- Silę się na cichy śmiech. Chyba daje za wygraną.
- Dobrze. Ale jakby coś to daj znać.- powiedziała.
- Jasne.
Rozłączamy się a ja robię głęboki wdech i otwieram wiadomość od matki.
Od: Mama
Camile nie odpierasz moich telefonów.
Wiem, że jeszcze pewnie jesteś na mnie
zła, ale mogłabyś chociaż napisać albo raz
odebrać kiedy dzwonie. Rozumiem, że nie chciałaś
wyjeżdżać ale postaw się na moim miejscu. Dla
mnie to też nie jest łatwe. Jurto przyjadę i porozmawiamy.
Musimy porozmawiać. Kocham cię Cami.  


Cami, nazwałam mnie Cami! Nie ma prawa już tak na mnie mówić. Już nie. Ha, no i jeszcze chce przyjechać! Rozmawiać. Tylko, że nie mamy o czym. Co się stało to się nie odstanie. Do cholery! Czy nie mogę reszty weekendu spędzić normalnie? Czy proszę o tak wiele?
___________________________________________________________
Wiem, wiem. Znowu długo nie dodawałam postu. Ale musicie mnie zrozumieć, że jest szkoła no i przyznam się- miałam małą blokadę. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Mam jedną prośbę (tą samą co zawsze ;)).kochani komentujemy! Bardzo proszę żeby każdy (dosłownie każdy) kto przeczyta ten post niech skomentuje. Tym którym podoba się średnio albo wcale mogą wyrazić swoje opinie i napisać co według nich powinnam zmienić :). Będę bardzo wdzięczna, bo nie wiem czy jest jakikolwiek sens pisać to opowiadanie. Z góry bardzo dziękuje :*
PS. Kto jeszcze nie głosował w ankiecie proszę by to uczynił :)

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 9

- No nareszcie!- mówi głośno Molly i wręcz wciąga mnie do środka. – Naprawdę teraz mamy niecałą godzinę na przygotowania!
- Nie martw starczy nam czasu, spokojnie.- próbuję ją uspokoić ale chyba mi to nie wyszło.
Jest piątek wieczór. Impreza. Od dwóch dni przechodząc korytarzem można było usłyszeć wszelakie podniecone szepty w związku z tym wydarzeniem. Te kilka dni było trochę dziwne. Co chwila podchodził do mnie niejaki Dean. Najwyraźniej nie zrozumiał aluzji i nadal się do mnie klei, grrr. Ale nie sądzę żeby chodziło mu o mnie. Za tym kryje się coś więcej. Tego jestem pewna.
- Witaj miłości.- szczerzy się do mnie Will. Stojąc przy wejściu do salonu. Przewracam oczami, nic nie odpowiadając i idę na górę za Molly do jej pokoju. Nie wiem dlaczego, ale teraz gdy zaczęłam bardziej zwracać uwagę na Willa coraz częściej zauważałam go obściskującego się z Kaylą. Jednak Molly miała racje. Czuję do tego wstręt, chociaż jeśli mam być do końca szczera to sama się lepiej nie zachowywałam w Nowym Jorku.
Wchodząc do pokoju dziewczyny widzę ciuchy. Masę ciuchów. Są wszędzie.
- Serio?- pytam się rozbawiona wskazując na rzeczy.
- No co? Nie wiedziałam co ubrać.- fuka Molly jednak po chwili się śmieje.- Okay, to najpierw się ubierzmy a potem zrobimy makijaż i włosy.- dodała po chwili i wskazała mi łazienkę, gdzie się przebrałam.
***
- Jesteś mega gorąca!- mówi wesoło Molly gdy kończy mi robić makijaż. Obie jesteśmy już gotowe. Patrzę na siebie w lustrze które, znajduje się na drzwiach szafy. Mam na sobie moją skórzaną sukienkę. Jest bez ramiączek, odkrywa mi plecy. Jest bardzo krótka, kończy się trochę mniej niż w połowie ud. Moich teraz idealnie wyprostowane włosów nie mogłam zarzucić na plecy, bo zasłaniały by miesjca, które odkrywała sukienka. Dzięki temu, że są proste bardzo dokładnie widać moje czerwone pasemka. Rzęsy mam przykryte ogromną ilością tuszu, do tego zrobione kreski na powiekach i lekkie, czarne cienie. Moje usta są muśnięte bezbarwnym błyszczkiem. Podoba mi się to co widzę, nie będę ukrywać.
- Uwierz mi Molly ty też.- mówię i teraz wzrok skupiam na swojej nowej przyjaciółce.
Jest ubrana w również skórzany i czarny jak moja sukienka top, który odsłania jej pępek. Oczywiście do tego króciutka miniówka. Makijaż ma równie mocny, a włosy upięte w luźnego koka z wychodzącymi z niego pasemkami. Jest mega seksowna.
- Dziękuje.- uśmiecha się- Wiesz co, chyba przebije sobie pępek. Jak ty!- nic na to nie mówię, z dołu dobiega nas zniecierpliwione wołanie Willa z którym się zabieramy.
Bierzemy nasze kopertówki, ubieramy wysokie buty i schodzimy.
Czuje na sobie jego spojrzenie.
- Wow Camile, wyglądasz… wow.
Patrzę na niego. On mnie wręcz pożera wzrokiem. Czuje się trochę skrępowana, nie wiem czemu.
-Yyy… dzięki, chyba.- odpowiadam. Chłopak otrząsa się i jego oczy przenoszą się na Molly. Tym razem po jego minie widać, że jest oburzony.
- Zamierzasz tak wyjść?- pyta wyraźniej siląc się na spokój.
- Tak Will, właśnie tak idę.- odpowiada z przekąsem Molly.
- No chyba kurwa nie!- mówi głośno chłopak.- Na pewno tak nie pójdziesz.
Dziewczyna cicho się śmieje.
- Okay, po pierwsze wszystkie dziewczyny będą tak ubrane, po drugie u Cam ci się podobny wygląd podobał, po trzecie nie jesteś moim ojcem tylko bratem!- krzyknęła i zmarszczyła się robiąc oburzoną minę. Jeju, teraz jak na nich patrzę to widzę jak bardzo są do siebie podobni.
- Tak, jestem twoim starszym bratem i masz się mnie słuchać!- odkrzyknął chłopak nie dając za wygraną.
Molly prychnęła.
- Ależ mi starszy brat! Tylko o niecałe dziewięć minut! Więc to się nie liczy!
Postanowiłam nie wtrącać się w te kłótnie, to nawet nie była kłótnia tylko dość zabawna (dla mnie) sprzeczka.
- Po prostu ja wiem co inni faceci sobie pomyślą jak cię zobaczą. A nie chcę by tak myśleli o mojej siostrze, okay?- powiedział trochę spokojnie z troską w głosie. To było nawet słodkie.
- Tak, bo powinnam ubrać długą spódnicę za kostkę i wielki sweter. Albo lepiej zostanę zakonnicą! Wtedy na pewno nie będę się tak ubierać!-wyrzuciła ręce w powietrze.
- Tak, to by dużo ułatwiło.- parska Will.- Idź się przebierz.
- Nie.- po chwili dodaje.- A i zanim powiesz, że mnie ze sobą nie weźmiesz to nie martw się. Mogę pójść pieszo albo pojadę autobusem. Ale na pewno się nie przebiorę! Co Will, chyba nie chcesz aby twoja siostrzyczka chodziła sama tak ubrana przez całe miasteczko, hmm?
W końcu Will dał za wygraną ale ostrzegł, że nie spuści jej z oczu i niech lepiej nie robi nic głupiego.
- Ta będzie dopóki, nie przyjdzie jego dziwka albo się nie upiję.- powiedziała mi wtedy Molly przewracając oczami.
Wchodzimy teraz do dość obskurnego miejsca. Od razu uderza w nas fala gorąca i zapach alkoholu. Nie wiem dokładnie czemu ale czuje się tu nawet dobrze. To pewnie dlatego, że razem ze swoimi „znajomymi” prawie codziennie chodziłam do różnych clubów. Troszkę jestem zszokowana, że w takiej mieścinie jak ta znalazło się miejsce na coś takiego. Już przy wejściu widzę namiętnie obściskujące się pary pod ścianą. Molly chwyta mnie za nadgarstek i idzie w stronę baru. Will na razie dotrzymując swojej obietnicy podąża za nami.  Przechodzimy pomiędzy tłumem spoconych ciał. Na razie nie widzę nikogo znajomego. Podchodzimy do baru. Barmanem jest jakiś facet około trzydziestki, blondyn. Molly zamawia nam coś do picia, nie wiem co dokładnie bo głośne dudnienie muzyki nie pozwoliło mi usłyszeć (nie sprawdzają dowodów). Dostaje jakiegoś niebieskiego drinka. Biorę łyka. Dobre. O tak, tego mi było trzeba. Muszę się odprężyć i odstresować a alkohol mi w tym pomoże.
- I co dobre nie?- krzyczy mi w ucho Molly. Podnoszę kciuk do góry w geście uznania.
- Tylko masz dużo nie pić, jasne? Nie mam ochoty cię potem wlec do domu.- woła Will do swojej siostry.
- Ta, jeszcze zobaczymy kto tu kogo będzie wlec!- odkrzykuje dziewczyna z uśmiechem.
Nie wiadomo skąd pojawia się Kayla. Obarcza mnie krytycznym spojrzeniem i prycha. Ja natomiast szeroko uśmiecham się, dając jej znać, że mam ją głęboko w dupie. Dziewczyna zmienia taktykę teraz podchodzi do Willa, zarzuca mu ręce na szyje i przywiera do niego ustami. Chłopak po chwili oddaje pocałunek i jego ręce od razu lądują na jej pośladkach, ściskając je. Odwracam wzrok. Molly udaje, że wymiotuje i patrzy na mnie wymownym wzrokiem a ja nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
-Niby z czego tak rżysz?- pyta tym swoim wkurzającym piskliwym głosikiem Kayla.
-Bez powodu.- odpowiadam, przybierając z powrotem nieprzenikniony wyraz twarzy. Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami. Ale potem ona mówi do Willa przesłodzonym tonem:
- Kochanie zauważyłeś, że mam nową fryzurę?- chłopak skrzywił się na słowo „kochanie” i patrzy na nią bez przekonania.
- Co? Tak, tak bardzo fajna.- powiedział trochę nieprzytomnym głosem a spoglądał gdzieś nad nią. Również tam popatrzyłam i zobaczyłam zbliżających się do nas Chrisa, Ashtona i o nie, Deana. Will wyminął Kaylę, podszedł do chłopaków i przytulił się z nimi „po męsku”.
- Witaj, o gorąca Camile.- przywitał się ze mną Chris szczerząc się okropnie, ja skinęłam tylko głową w jego stronę.
-Caaaamile!- wykrzyknął napity już Dean podchodząc do mnie blisko. Za blisko. Oblizał wargi i pochłaniał mnie spojrzeniem, dopóki jego wzrok nie zatrzymał się na wysokości moich piersi.
- Odsuń. Się.- starałam się aby mój głos brzmiał stanowczo i chyba mi się udało bo chłopak rzeczywiście się odsunął.
-Idziemy na parkiet?- zapytała Kayla, dość głośno abyśmy wszyscy to usłyszeli. Will niczym śliniący się pies pognał za nią, a raczej za jej tyłkiem gdzieś na środek sali.
Trzy drinki potem razem z Molly szalałyśmy na parkiecie. Tańczyłyśmy kręcąc biodrami, a ja coraz bardziej czuje się zmęczona. To chyba od ilości alkoholu. Ale nie mam siły o tym myśleć. Już mam krzyknąć do Molly, że zwijam się gdy nagle poczułam ręce na biodrach. Obrzuciłam się w stronę właściciela kończyn, którym niestety okazał się właśnie Dean. Chce powiedzieć żeby trzymał te jebane łapska przy sobie i nawet otwieram usta, ale żadne słowa z nich nie uciekają. Chce żeby zostawił mnie w spokoju ale nie mam siły mu tego powiedzieć, chcę go kopnąć w jaja ale moja noga jest taka ciężka. Jego ręce wędrują po moich plecach, przez co przechodzi mnie dreszcz. Zostaw mnie, krzyczę w myślach ale on tego nie słyszy. Resztką świadomości czuje, że cofamy się pod ścianę. Potem są tylko urywki: Jego wędrujące i dotykające mnie ręce, jego ohydne usta na mojej szyi…próbuje się wyrwać ale nie mogę. Nie wiem jak się krzyczy i jak odpycha, to wszystko jest takie trudne… Ledwo co czuje jego dłoń niebezpiecznie sunącą cały czas w górę mojego uda. Teraz już nawet nie próbuje nic robić, jestem wyłączona. Wszystko mi jedno. Nich robi co chce, byle szybko. Jestem na krańcu świadomości ale mimo to czuje jak ten… zaraz kto mi to robi? Nieważne, on jest odpychany. Potem słyszę:
- Co ty do cholery robisz?!- głos pełen furii.
- Wygrałbym.- ten był mamroczący, niewyraźny.
A potem całkiem upadłam w ciemność.
***
-Cam, Cam… Słyszysz mnie?… Camile!- uporczywy głos nie daje mi spać. Wydaje z siebie jęk rozdrażnienia i próbuje ignorować tego kogoś. Niech spada.- Cam do kurwy!
Leniwie otwieram oczy. Widzę nad sobą jakiegoś faceta. Chwila, to jest Will. Szybko podnoszę się do pozycji siedzącej, także o mały włos zderzyłabym się z chłopakiem. Na szczęście w porę się odsunął. Ej, gdzie ja jestem? Nerwowo rozglądam się po pomieszczeniu i myślę, że to jego pokój. Wiem bo drzwi nie są do końca zamknięte i widzę kawałek korytarza. Ale co ja tu robię? Szybko zerkam na swoje ciało i z ulgą stwierdzam, że mam te same ubrania na sobie. Nawet jest stanik! Czyli nie zrobiłam nic głupiego kiedy się napiłam.
- Co ja tu robię?- pytam trochę zachrypnięta. Już czekam na jakąś aluzję erotyczną, no bo przecież jestem na jego łóżku i razem byliśmy na imprezie… ale niczego takiego nie słyszę. Jego mina jest poważna i pełna troski.- Co jest?- pytam marszcząc brwi.
- Nic ci nie jest?- jego głos jest zadziwiająco łagodny. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
- Hmm? O co ci chodzi?- i nagle jakby mnie olśniło, przed oczami pojawia mi się Dean.- Cholera. – Mówię tylko to i energicznie łapię się za głowę, szarpiąc za włosy.
Łapię się za brzuch, zrobiło mi się okropnie niedobrze. Robię kilka głębokich oddechów, ale po chwili czuje, że nad tym nie zapanuje. Zrywam się z łóżka wybiegam z pokoju i szoruje do łazienki. Klękam przed sedesem i niezdarnie trzymam z tyłu włosy, żeby ich nie pobrudzić. Mój żołądek się wypróżnia, innymi słowy- rzygam. Potem pospiesznie spłukuje wodę i opieram się plecami o szafkę, która stoi naprzeciwko. Do łazienki wchodzi Will. Cholera, zapomniałam zamknąć.
- Wszystko okay?- pyta z troską w głosie. Mam wielką ochotę wywrócić oczami.
- Wyjdź stąd.- sapię. Coś czuje, że jeszcze nie skończyłam. A nie chcę żeby ktoś widział mnie w takim stanie.
- Przestań…- próbował powiedzieć coś jeszcze ale nie pozwoliłam na to.
- Po prostu wyjdź!- krzyknęłam. A moja zacięta mina chyba podziałała bo chłopak pokiwał lekko głową i powoli się wycofał. W samą porę bo gdy drzwi lekko się zamknęły znowu musiałam się nachylić nad kiblem. Nie fajne. Później opłukałam usta i wyszłam powoli z łazienki. Will stał pod drzwiami i szybko podał mi szklankę wody, którą chętnie przyjęłam. Spojrzał na mnie takim głupim współczującym wzrokiem.
- Nic ci nie jest?- pyta cicho.
- Jest okay.- mówię twardo.
- Camile…- zaczyna ale mu przerywam.
- Przestań!
Patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Co? pyta zdezorientowany.
- Przestań tak na mnie patrzeć! Przestać mówić do mnie takim tonem! Nie znoszę tego!- krzyczę.
- Niby jak?- mówi spokojnie.
- Patrzysz i mówisz do mnie jakby, jakby… nie wiem. Nie jestem małą lalką, której odpadła noga! Nie potrzebuje niczyjego współczucia, a zwłaszcza twojego! Ja dam radę, okay?! To nic takiego, to… to już wszystko było! Było i tym razem sobie też poradzę!
- Camile co ty mówisz? Już ktoś próbował cię… no wiesz.
Śmieje się bez wesołości i patrzę na niego kiwając głową.
- Nie wypowiesz tego słowa.- mówię z sarkazmem.- Tak Will, ktoś już próbował mnie zgwałcić. A teraz wybacz, ale lepiej już wrócę do domu. Dzięki za wodę i za przywiezienie mnie tu.- kiwam do niego i szybko schodzę na dół, staje przed drzwiami i nagle sobie o czymś przypominam. Odwracam się chłopak stoi za mną.- Gdzie jest Molly?
Patrzy na mnie z dziwnym podziwem, po chwili odpowiada na pytanie.
- Chris spakował ją do taksówki.- i w tym właśnie momencie chwiejnym krokiem wchodzi jego bliźniaczka.
- Hej kochani!- krzyczy i po kolei ściska nas. Jest schlana.- Chwila co wy tu razem robicie?- patrzy na Willa, mówi strasznie bełkocząc, aż trudno ją zrozumieć.- Bzykałeś ją?!
- Co? Nie Molly, nie uprawialiśmy seksu.- mówi tak trochę dziwnie.
- Cam?- mówi obracając się do mnie.- Czemu wyszliście z imprezy?

- Eem, źle się poczułam i Will mnie odwiózł.- podchodzę do niej i lekko ją przytulam- Odpocznij okay?- mówię i wychodzę na zewnątrz. Idę w stronę domu ciotki i tylko raz się obracam. Widzę w oknie głowę Willa, obserwuje mnie, czuje jego wzrok na sobie aż nie wchodzę do domu.
___________________________________________________________
Nie podoba mi się ten rozdział... przepraszam was :/

Uwaga!

Wiem rozdział długo się nie pojawia ale spokojnie, pojawi się wkrótce. :)