środa, 22 października 2014

Rozdział 10

Wchodzę pod prysznic. Nakładam na gąbkę dużą ilość mydła i trę. Trę tak mocno, że moja skóra zrobiła się czerwona. Ale to nic nie pomaga, nadal czuje na sobie jego wstrętne łapy.
Wróciłam do domu i od razu skierowałam się do łazienki. Ciotka najwyraźniej już śpi. Rzadko ją widzę, co jest trochę dziwne bo razem mieszkamy. Bez przerwy się mijamy, ja mam szkołę ona pracę. Ale nie narzekam, nikt mną nie dyryguje ani nie prawi kazań. Co od czasu swojej „przemiany” mama próbowała nadmiernie robić. Tylko, że trochę się spóźniła. Tak z dziewięć lat. Zawsze radziliśmy sobie bez niej, potrafiliśmy o siebie zadbać. Ale kiedy moje życie kompletnie się rozsypało… też mnie olewała. Hmm i nagle pięć miesięcy po tym jak straciłam sens istnienia, wszystko mi wisiało, wszystko było jednym słowem do dupy, ona przechodzi metamorfozę. Nagle „pstryk” i jest kochającą i opiekuńczą matką. Tylko wtedy gdy ją najbardziej potrzebowałam, kiedy zostałam sama… jej nie było. Ale nie chcę o tym teraz myśleć.
W pewnym momencie skóra zaczyna mnie boleć od tego szorowania. Odkładam gąbkę i stoję w bezruchu. Czuje jak letnia woda spływa po mnie, jednak tym razem nie czuje ukojenia. Powiedziałam prawdę Willowi to nie był pierwszy raz kiedy ktoś mnie tak potraktował, ale i tak to było… straszne. Pozwalam jednej jedynej łzie spłynąć po moim policzku, pewnie i tak jej nie widać dzięki strużką wody z pod prysznica. Nienawidzę płakać. Gdy płacze jestem słaba. A ja nie mogę sobie pozwolić na słabość. Ponad rok temu obiecałam sobie, że po całym tygodniu łez już więcej nie zapłacze. Nikt nie ma prawa widzieć mojej słabości i nie pozwolę by ktoś zobaczył. Jednak co rusz gdy śni mi się mój koszmar łamię obietnice. To jedyny raz. Gdy widzę jego twarz… nie potrafię się powstrzymać. Ale teraz to koniec, wycieram twarz wierzchnią stroną dłoni. Wychodzę spot prysznica. Duszę w sobie krzyk.
 Ubieram luźną bluzkę i majtki. Mam cholernie dość tego dnia. Mało być fajnie, miałam się odstresować a skończyłam naćpana jakimiś prochami i obmacywana przez Deana, pieprzone Morgana. Mam w pamięci to jedno słowo zanim odleciałam „Wygrałbym”. Wygrałbym, wygrałbym, wygrałbym! Tylko z KIM by wygrał, dowiem się z kim, a wtedy oboje pożałują. Nikt, ale to nikt nie ma prawa mnie poniżać. Z tą myślą kładę się do łóżka i powoli zasypiam.
***
Powoli otwieram oczy, ale zaraz znów je zamykam z powodu rażącego mnie w oczy słońca. Sobota. Ciotki nie ma. Co ja mam robić? Patrzę na zegarek, jest po jedenastej.
Dawniej już pewnie od przynajmniej trzech godzin byłabym na nogach. Zdążyłabym pobiec do sklepu, wrócić. Zabrałabym się za robienie śniadania, a kiedy uznałabym, że wszystko jest gotowe poszłabym korytarzem i skręciłabym w pierwsze drzwi na lewo. Cichutko podeszłabym do dużego łóżka, które znajduje się na środku pokoju. Usiadłabym obok bardzo dobrze znanej mi osoby, którą kochałam nad życie. Patrzyłabym chwilę jak śpi, wtedy wygląda tak spokojnie i o wiele młodziej niż kiedy jest na nogach. Uśmiechałabym się, tak naprawdę. Teraz nawet tak już nie potrafię. Znaczy śmieje się, ale w połowie wymuszenie. Wtedy to było…prawdziwe. Po chwili wpatrywania się, skoczyłabym mu na plecy (zawsze spał na brzuchu) i głośno krzyknęła.
- Wstawaj śpiochu!- w odpowiedzi usłyszałabym tylko śmiech. Nie złościłby się, że go obudziłam. Nie, on by się śmiał a potem zrzuciłby mnie sobie z pleców tak, że znalazłabym się na poduszce. Czasem właśnie wtedy zaczynał mnie łaskotać. Śmiałam się głośno. W końcu mocno by mnie przytulił i dostałabym buziaka w czoło.
- Zaraz przyjdę, tylko się ubiorę.- mówił patrząc na mnie z uśmiechem. Wyleciałabym z pokoju i pobiegła z powrotem do kuchni. Po kilku minutach wszedłby, powiedziałby coś na temat zapachu jedzenia. Szybko wsunęlibyśmy w siebie nasze porcje. Jedną jak zawsze zaniosłabym do pokoju na prawo. Jak codziennie rolety byłyby zasłonięte. Wbiegłabym do pokoju postawiła talerz na stoliku nocnym i szybko, prawie biegiem wyszłabym z pomieszczenia, nie mogąc znieść już smrodu alkoholu…
Gwałtownie potrząsam głową, próbując oczyścić głowę z takich myśli. To już przeszłość. Było i nie wróci. Robię sobie małą kanapkę z masłem orzechowym. Pomału ją zjadam.
Czuje, że powinnam pogadać z Molly o tym co się wczoraj stało. Znaczy… to nic wielkiego po prostu ona pomoże mi dowiedzieć się kto założył się z Deanem. Trochę to brzmi do dupy, wiem. Ale na razie nie mam ochoty widzieć się z nikim. Nie chce nawet wychodzić z domu. Swoją drogą, Molly. Jak to się stało, że jest tak blisko mnie? Sama nie wiem. Trochę źle się z tym czuje, że tak łatwo pozwoliłam aby moje mury obronne opadły dla kogoś. Ona nawet nie zrobiła niczego szczególnego. Mimo to od pierwszego dnia jest w pobliżu. Czuje, że coś się zmienia, że ja się  zmieniam. Nie powinnam. Jednak, po roku samotności, nie licząc garstki niezbyt ciekawych typów, z którymi chodziłam na imprezy, Molly jest dość…hmm, przyjemną odmianą. Mimo tego boję się, że jest za blisko. Nie mogę się do niej przywiązać. Nawet sama nie wiem jak to ująć. To po prostu niebezpieczne.
Siadam na kanapie, biorę do ręki pilota i zaczynam skakać po kanałach. W połowie odcinka Przyjaciół (który nawiasem mówiąc oglądam chyba po raz 10) naszła mnie ochota na coś czego nie robiłam od dawna. Zeszłam do piwnicy gdzie znalazłam wielki karton z moim imieniem i zaniosłam go do mojego pokoju. Postanowiłam, że pora się tu trochę zadomowić… chociaż może nie do końca. Zrozumiałam, że trochę tu sobie posiedzę i nie prędko wrócę do Nowego Jorku. A nawet nie jestem do końca rozpakowana. Na początku chciałam się jak najszybciej wynieść z tego miejsca i robiłam dużo żeby to zrobić, jednak…nadal tu jestem. Myślę, że może to lepiej. Tutaj jestem z dala od przeszłości chociaż wiem, że nie da się od niej uciec. Mimo to cały czas próbuje ale ona wraca. Wraca w snach, tam gdzie jestem najbardziej bezbronna…
Puszczam głośno muzykę żeby pozbyć się natrętnych myśli. Klękam na podłodze i otwieram karton. Uśmiecham się lekko do jego zawartości. Wyjmuję dość spory zestaw pędzli i farby. Patrzę na ścianę, na której nie ma żadnych mebli. Kilka minut dumam wpatrując się w nią. A potem zamaczam pędzel w jednej z farb i na razie leciutko smagam nią powierzchnię ściany. Maluje. Tworzę. Jestem w swoim żywiole. Czuje się naprawdę dobrze. Dawno tego nie robiłam. Przynajmniej nie dla siebie, bo lekcje sztuki się nie liczą. Zmieniam co chwilę pędzle. Teraz maluje pewniej i dokładniej. Mam nadzieję, że ciotka nie będzie się złościć za ścianę. Zresztą sama powiedziała, że mam się czuć jak w domu, że ten pokój to moja „bezpieczna przestrzeń”. Taaa, ciocia Judie ostatnio trochę zaczęła interesować się psychologią. Zresztą nieważne.
Nie wiem ile dokładnie mi to zajęło, ale myślę, że po dość sporym czasie skończyłam moje dzieło. Z zadowoleniem patrzę na efekt końcowy. Wpatruje się w słońce w połowie zanurzone w toni wodnej, na której odbija się jego blask. Dość ciemne chmury lekko zachodzą na nie. Troszkę dalej widać malutkie jeszcze ledwo widoczne gwiazdy. Dużą uwagę zwróciłam na szczegóły. W końcu odwracam wzrok od malunku i moje spojrzenie pada na kilka toreb walających się w koncie. Podchodzę do nich podwijając rękawy, już trochę brudnej od farby bluzy. Układam resztę ubrań do szafek, zapełniam szuflady. Wyciągam swoje pamiątki oraz inne pierdoły ozdobne i układam je na półkach. Jedną kieszeń torby zostawiam nietkniętą. Są w niej ramki i zdjęcia. Ale nawet ich nie ruszam. Nie jestem jeszcze gotowa, jeszcze nie teraz. Pokój nareszcie wygląda jakby naprawdę był mój. I mimo wszystko cieszę się z tego. Schodzę na dół. Wchodzę na kuchni otwieram jedną z szafek kuchennych i wyjmuje opakowanie płatków kukurydzianych. Wysypuje sobie trochę na rękę i wykładam do buzi. Chowam opakowanie. Idę do salonu biorę z ławy telefon i siadam na kanapie. Patrzę na ekran.
5 połączeń nieodebranych i 4 nowe wiadomości.
Klikam na kopertę i najpierw sprawdzam od kogo są wiadomości. No tak, Molly i mama. Super, po prostu świetnie. Biorę głęboki wdech gdy patrzę na wiadomość od mojej rodzicielki, jednak nie rozwijam jej. Sprawdzam te od mojej nowej koleżanki.
Od: Molly
Will powiedział mi co się wczoraj stało.
Boże Camile, wszystko okay? Głupie pytanie,
przepraszam. Proszę odezwij się. X
Otwieram następną wiadomość.
Od: Molly
Cam wiem, że może nie chcesz teraz
z nikim gadać ale proszę cię nie ignoruj mnie.

Od: Molly
Do cholery jasnej! Ja wszystko rozumiem
Ale ostrzegam cię Camile Reed, że jeśli się
do mnie nie odezwiesz wpadnę do twojego
domu i zrobię piekło.
Lekko uśmiecham się do siebie. To miłe uczucie wiedzieć, że ktoś się od ciebie martwi. Postanawiam ją uspokoić i dzwonie. Dziewczyna odbiera po trzech sygnałach.
- Camile, boże. Czy ty zdajesz sobie sprawię jak ja się martwiłam?!- krzyczy do telefonu, a ja lekko oddalam swój od ucha.
- Wiem, przepraszam. Dopiero teraz zobaczyłam twoje wiadomości.- staram się ją uspokoić. Słyszę głośne westchnięcie po drugie stronie.
- Jak się masz?- pyta łagodnie.
- Jest okay…- nie daje mi dokończyć bo zasypuje mnie potokiem słów.
- Tak mi przykro. Nie wiem jak mogłam do tego dopuścić. Nie powinnam cię zostawiać, byłyśmy tak razem a ja… całe szczęście, że był tam Will. Matko, Camile nie wiem jak mam cię przeprosić, to straszne. To nie powinno się wcale nie powinno się wydarzyć.  Nie mogę sobie tego wybaczyć…- przerywa i słyszę ciąganie nosem. Nie tylko niech się nie rozkleja.
- Hej, ty płaczesz?- pytam
- Wcale nie.- odpowiada ale jej głos przeczy temu.
- To się przecież przydarzyło mi nie tobie. Jeśli ktoś tu powinien płakać to ja.- staram się trochę rozładować atmosferę.
- Przestań.- mówi Molly.
- Ej, spokojnie. To wcale nie jest twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć, że Dean zrobi coś takiego? Musisz się uspokoić i przestać obwiniać, okay?  Ze mną na serio jest wszystko w porządku.- powiedziałam powoli i łagodnie.
- Na pewno? Chcesz żebym przyszła?- spytała. Chyba Will nie powiedział jej, że to nie pierwszy raz. Dobrze. Lepiej żeby się nie martwiła.
- Nie, jest okay. Robię małe porządki. Wiesz, dopiero dziś całkiem się rozpakowałam. Ale lepiej późno, niż wcale.- Silę się na cichy śmiech. Chyba daje za wygraną.
- Dobrze. Ale jakby coś to daj znać.- powiedziała.
- Jasne.
Rozłączamy się a ja robię głęboki wdech i otwieram wiadomość od matki.
Od: Mama
Camile nie odpierasz moich telefonów.
Wiem, że jeszcze pewnie jesteś na mnie
zła, ale mogłabyś chociaż napisać albo raz
odebrać kiedy dzwonie. Rozumiem, że nie chciałaś
wyjeżdżać ale postaw się na moim miejscu. Dla
mnie to też nie jest łatwe. Jurto przyjadę i porozmawiamy.
Musimy porozmawiać. Kocham cię Cami.  


Cami, nazwałam mnie Cami! Nie ma prawa już tak na mnie mówić. Już nie. Ha, no i jeszcze chce przyjechać! Rozmawiać. Tylko, że nie mamy o czym. Co się stało to się nie odstanie. Do cholery! Czy nie mogę reszty weekendu spędzić normalnie? Czy proszę o tak wiele?
___________________________________________________________
Wiem, wiem. Znowu długo nie dodawałam postu. Ale musicie mnie zrozumieć, że jest szkoła no i przyznam się- miałam małą blokadę. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Mam jedną prośbę (tą samą co zawsze ;)).kochani komentujemy! Bardzo proszę żeby każdy (dosłownie każdy) kto przeczyta ten post niech skomentuje. Tym którym podoba się średnio albo wcale mogą wyrazić swoje opinie i napisać co według nich powinnam zmienić :). Będę bardzo wdzięczna, bo nie wiem czy jest jakikolwiek sens pisać to opowiadanie. Z góry bardzo dziękuje :*
PS. Kto jeszcze nie głosował w ankiecie proszę by to uczynił :)

3 komentarze:

  1. rozdzial cudowny :) pozdrawiam :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeejku zajebisty rozdział .. Czekam na więcej <3 Już nie mogę się doczekać ! ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozumiem bo sama miewam blokady. Mimo to rozdział jest świetny i zastanawia mnie kim był ten człowiek, ten którego Camile tak kochała. Zdaje mi się, że to jej brat albo ojciec no ale może niedługo się przekonam :D

    OdpowiedzUsuń