piątek, 31 października 2014

Rozdział 11

Leżę na plecach i patrzę w sufit. Staram się za wszelką cenę być opanowana. Dam radę, przetrwam to. Moje spojrzenie wędruje do mojego malowidła na ścianie. Jeśli chodzi o ciotkę Judie to wcale nie była zła. Była zachwycona.
- Jezu dziewczyno to jest za…- przerwała i spojrzała na mnie speszonym wzrokiem, odchrząknęła cicho.- Znaczy, zafascynował. Tak właśnie, zafascynował mnie ten widok.- powiedziała starając się wybrnąć a ja zdusiłam parsknięcie śmiechem i obdarzyłam ją bardzo wymownym spojrzeniem.- No co? Nie patrz tak na mnie! Jestem odpowiedzialną dorosłą. A poza tym przeczytałam, że nie powinno się używać wulgaryzmów w obecności dzieci.- chwila przerwy.- Rozumiesz, nie chcę cię demoralizować.
Uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie jej reakcję. Ciotka jest całkiem spoko. Myślę, że ona mnie rozumie… przynajmniej po części. Jestem jej wdzięczna, że zaakceptowała mnie taką, jaką teraz jestem i nie próbuje mnie na siłę naprawić. A co do malunku, chce żebym namalowała też coś u niej w sypialni.
Mimo wszystko nadal czuje się spięta. Nie mogę się uspokoić wiedząc co mnie za chwilę czeka. Nie wiem czy jestem na to gotowa. Zamykam na chwilę oczy, starając się o niczym nie myśleć. Coś kiepsko mi to idzie. Z jednej strony czuje maleńką ulgę- od dwóch nocy nie miałam swojego koszmaru. Najwyraźniej ktoś uznał, że w tym tygodniu dostałam wystraczająco po dupie i mogę mieć chwilę przerwy.
Słyszę ciche pukanie do drzwi, które po chwili otwierają się z cichutkim skrzypnięciem.
- Hej wstawaj- mówi łagodnie Judie.- Za moment tu będzie.
Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i unoszę kącik ust w nędznej imitacji uśmiechu. Ciotka kręci głową.
- Och proszę cię, wyglądasz jakbyś miała za chwilę zwymiotować! To twoja matka a nie kat.- mówi odrobinę przekornie.
Robię zniesmaczoną minę i otwieram usta żeby wypowiedzieć kąśliwą uwagę ale w tym momencie ciotka unosi dłoń w geście mówiącym „Albo lepiej nic nie mów, wiem jak jest.”
***
Słyszę jak samochód zatrzymuje się przed domem. Robię głęboki wdech. Ciocia Judie idzie do drzwi, przywitać się, a ja nadal stoję w salonie. Jakoś to przeboleje, dam radę. Będę grzeczną dziewczynką i zjem ładnie obiad, postaram się wytrwać a potem ona pojedzie. Obiecuje sobie, że nie pozwolę wytrącić mnie z równowagi.
Słyszę jak się witają, po chwili ją widzę. Wchodzi do salonu. przez chwilę widzę w jej oczach rozczarowanie gdy sunie po mnie spojrzeniem. Specjalnie na tę okazję ubrałam się w ciasno opinającą się z dużym dekoltem bluzkę, która odkrywa pasek gołej skóry brzucha i czarne rurki, oczywiście do tego jak najpełniejszy makijaż.
- Nic się nie zmieniłaś?- pyta lekko oburzona. Ledwo powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem. Bardzo miłe powitanie.
- Za to ty udajesz bardzo przemienioną.- podnoszę brwi, zastanawiając się czy przyjmie wyzwanie. Ciotka po cichu odeszła do kuchni, najwyraźniej uznała, że lepiej się nie wtrącać.
Moja rodzicielka głęboko wzdycha i przejeżdża dłonią po twarzy, gdy to robi wydaje się bardzo zmęczona. Ale nie zwracam na to zbytniej uwagi. Mierzę ją spojrzeniem. Gęste, czarne (zupełnie jak moje) włosy upięła w ciasnego, eleganckiego koka. Ubrała się długą czarną spódnicę i białą koszulę. Jak oficjalnie. Zmieniła się widzę to, zresztą już wcześniej widziałam. Ale niestety za późno. Za późno.
- Camile, wiesz dobrze, że się staram. Próbuje.- po chwili dodaje pewniej.- Już to chyba przerabiałyśmy, zresztą nie przyjechałam tu po to.
- Nie? W takim razie po co?- pytam zaczepnie sarkastycznym tonem. Staram się trzymać emocje na wodzy.
- Nie odbierasz ode mnie telefonów, wcale się nie odzywasz. Martwię się.
Otwieram usta żeby wyśmiać ją prosto w twarz kiedy słyszę głośne pikanie minutnika. Ciocia Judie stoi w drzwiach.
- Jedzenie gotowe, możecie siadać do stołu.- woła i rusza do jadalni a ja zrywam się za nią. Siadam do stołu. Wiem, że to tylko odwlekanie tego co nieuniknione ale chce to odwlekać, chce i to jak najdłużej.
Will’s POV:
Dwa dni. Dwa pieprzone dni. Tyle minęło od imprezy. Nie wiem co jest ze mną nie tak… nie, raczej co z NIĄ jest nie tak. Laska została odurzona jakimś gównem, o mało ją nie zgwałcono a ona jak gdyby nic wychodzi z mojego domu. Wcale nie poruszona! To dziwne, ale cały czas myślę o tym co się stało. To nie moja sprawa, nie powinienem się mieszać. Zresztą gdyby chodziło o jakąś inną dziewczynę pewnie miałbym to w dupie. Znaczy, to w końcu znajoma mojej siostry. No i mój kumpel… dzwonił do mnie, co skończyło się niezłym opierdolem z mojej strony. Oczywiście nie mogłem nie powiedzieć Molly o całym zajściu. Zaczęła szaleć, z tego co wiem rozmawiała z Camile przez telefon…
Koniec! Koniec tego gówna! Zaczynam zachowywać się jak jakiś cipa. Muszę się ogarnąć. A w tym pomorze mi oczywiście…
- Jesteś?- zabrzmiało to bardziej jak ogłoszenie niż pytanie. Bez zbędnych ceregieli wpiąłem się w usta Kayli a ona automatycznie podskoczyła i oplotła mnie nogami w pasie. Była sama w domu. Pokonałem drogę do jej pokoju, już sam nie wiem który raz. Chwilę potem oboje byliśmy bez ubrań i już nie myślałem o żadnych nowojorskich dziewczynach.
Camile’s POV:
Jemy w ciszy. Nawet ciotka Judie nic nie mówi. Specjalnie wzięła sobie dzisiaj wolne. Mam tylko nadzieję, że nie sądziła, że spędzimy miły obiadek w rodzinnym gronie. Nad nami unosi się pełna wyczekiwania cisza, którą w końcu przerywa moja matka.
- Mam nadzieję, że Camile nie sprawia ci żadnych kłopotów.- mówi do Judie. Ciotka chce odpowiedzieć nawet z jej ust wydostało się ciche „nie…” ale weszłam jej w słowo.
- Zaczynasz mówić tak jakby mnie tu nie było?-pytam opryskliwym tonem.
Mama odchrząkuje.
- Nie, po prostu pytam się o twoje zachowanie.
- Tak jakby to cię w ogóle interesowało.-mamroczę
- Żebyś wiedziała, że interesuje.- podnosi lekko głos.- Jakoś nie specjalnie mam ochotę, przyjeżdżać tu w środku nocy, tylko dlatego żeby wyciągnąć się z aresztu.
- Ale ja nic od ciebie nie chcę!- krzyczę, i to by było na tyle w kwestii cichego obiadu.- Nie musiałabyś wtedy po mnie przyjeżdżać i nie musiałaś dziś!
- Jestem twoją matką!- teraz i ona podnosi głos.-I jak każda matka martwię się o ciebie!
- Ha! Wiesz, jakoś nie każda matka wywozi swoje dziecko, po to żeby nie sprawiało kłopotów!
Nie odpowiada od razu, tylko patrzy na mnie intensywnie. Już zapomniałam jaki przeszywający potrafi być jej wzrok. Kiedy się odzywa robi to łagodniej.
- Więc to o to chodzi? Sądzisz, że się ciebie pozbyłam?- pyta i patrzy na mnie naiwnie myśląc, że odpowiem.- Zrobiłam to dla twojego dobra. Kocham cię…
Nie, tego było za dużo.
- Kochasz mnie?! Kochasz?! Wiesz, odrobinę za późno. Tak o kilka LAT!- drę się.- LAT! Rozumiesz?!
- Nigdy mi nie wybaczysz?- pyta robiąc smutną minę.- Musisz postawić się na moim miejscu…
- Nie jestem na twoim miejscu. Ale gdybym była, nigdy nie dopuściłabym do tego na co ty pozwoliłaś.- mój głos jest ostry jak sztylety.- A niektórych rzeczy nie da się wybaczyć.
Po tym wybuchu odzyskałam odrobine kontroli nad sobą. Mój oddech jest nierównomierny.
- Ja wiem, ja rozumiem, że było… jest ci ciężko po tym co się stało. Teraz nie jesteś do końca sobą. Przeżywasz swoje etapy…
Bum! I po  mojej kontroli, która wygasła całkowicie. Na chwilę wstrzymałam oddech żeby upewnić się, że ona mówi o TYM. Tak, naprawdę o to jej chodziło. Tą właśnie wypowiedzią przekroczyła granicę, przerwałam jej, nie pozwalając dokończyć.
- NIE PIERDOL MI TERAZ O ŻADNYCH ETAPACH, NIE PIERDOL! JAK TY W OGÓLE ŚMIESZ O TYM WSPOMINAĆ, JAK MOŻESZ! PO TYM CO SIĘ STAŁO… TO TWOJA WINA! TO PRZEZ CIEBIE!- przerywam żeby zaczerpnąć oddechu, coś we mnie pękło. Krzyczę jak opętana. W ataku wściekłości chwytam za jeden z kubków i ciskam nim przez pomieszczenie, gdzie rozbija się uderzając o ścianę.- Jak możesz po tym wszystkim patrzeć w lustro?! Jak możesz znieść to co tam widzisz?! Jak?!
Głośno dyszę, moja klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Patrzę na nią wygląda jakbym ją spoliczkowała. Nasze spojrzenia się spotykają- moje pełne nieokrzesanej furii i jej pełne bólu, bólu który jest niczym w porównaniu z tym co ja czuje.
Słyszę za sobą niezręczne kaszlnięcie, które miało zwrócić uwagę. Odwracam się i widzę ciotkę Judie. Kiedy odeszła od stołu? Nie patrząc mi w oczy cichutko mówi:
- Ehm, Camile masz gościa, jest w korytarzu.
Co? Kto mógł tu przyjść? Pewnie Molly, zresztą nie ważne. Ktokolwiek to jest właśnie mnie uratował. Rzucam pogardliwe spojrzenie w stronę matki i szybkim krokiem idę do korytarza.
- Co ty tu robisz?- zabrzmiało to trochę ostrzej niż chciałam. Will podniósł rękę i tym specyficznym gestem dotknął swojego karku. Wyglądał na lekko zakłopotanego.
-Eee, no wiesz.- chrząknął, po czym znowu przybrał swoją pozę luzaka.- Przyszedłem sprawdzić czy z tobą wszystko w porządku. Ale coś czuje, że nie w porę więc…
- Nie. Jesteś jak najbardziej w porę.
Will’s POV:
- Nie. Jesteś jak najbardziej w porę.- oświadczyła z poważną miną. Uśmiechnąłem się krzywo. Jeszcze przed chwilą słyszałem jak krzyczy na kogoś na całe gardło. Jej krzyk… to dziwne, skąd w takiej drobnej osobie tak wielki głos? Gdy to usłyszałem przeszły po mnie ciarki. No i jestem przekonany, że w przypływie swojej furii (bo inaczej tego nie nazwę) coś rozbiła. Jednak mam wrażenie, że to był jej największy przejaw emocji jaki u niej usłyszałem… i prawdopodobnie usłyszę.
- Chodź.- chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła do wyjścia. Nawet nie zauważyłem kiedy ubrała kurtkę i buty. Jesteśmy w drzwiach i właśnie wtedy słyszę.
- Camile!- strapiony głos odwracam się i widzę jak jakaś kobieta biegnie w naszą stronę ale kiedy jej wzrok spoczął na mnie gwałtownie się zatrzymuje i nabiera powietrza. Kręci smutno głową. Czuje jak Cam na chwilę zastyga, nie odwraca się tylko zaczyna iść tym samym ciągnąc mnie za sobą.
- Camile, czekaj! Musimy porozmawiać!- krzyczy kobieta.
- Nie mamy o czym rozmawiać!- odkrzykuje przez ramię dziewczyna.
- Wiem… Wiem, że nie powinnam o tym wspominać! Ale proszę musimy sobie wszystko wyjaśnić! Camile!
Czuje jak dziewczyna cała sztywnieje a uścisk na moim nadgarstku stał się silniejszy. Odwraca się i podchodzi do kobiety tak blisko, że niemal stykają się nosami.
- Chyba już dzisiaj dość się narozmawiałyśmy, nie ma co wyjaśniać.- mówi cicho, jednak słyszę ją dobrze. Nie wiem czy tylko ja usłyszałem odrobinę bólu w jej głosie? Kobieta, z którą stoi patrzy na mnie pogardliwym wzrokiem.
- TO teraz chcesz robić?- w jej głosie już nie słychać smutku tylko złość.- Nie jesteś dziwką Camile. Nie zachowuj się tak.
Dziewczyna zaśmiała się głośnym bez cienia radości śmiechem.
- Nic o mnie nie wiesz.- odparła.
Wróciła do mnie i przytuliła się do mojego boku a ja automatycznie zarzuciłem jej rękę na ramiona. Miałem ochotę spojrzeć jeszcze raz na kobietę, najwyraźniej Cam to wyszczuła i powiedziała:
- Nie odwracaj się.

Posłuchałem jednak czułem na plecach jej palące spojrzenie.
___________________________________________________________Happy Halloween upiorki ;* 

3 komentarze:

  1. Fajnie. Kiedy następna część? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To było mega ;d Camile psychopatka, to mi się podoba zwłaszcza rzucanie kubkiem w matkę. Fajnie, że Will do niej przyszedł, ale czemu on z tą Kaylą... nie trawię dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Will'a - puszcza się chłopiec za darmo.

      Usuń