środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

      Kochani! Życzę wam wesołych, pełnych uśmiechu Świąt Bożego Narodzenia, cierpliwości do mnie gdy długo nie dodaje postów, wytrwałości w moim blogu, oczywiście bogatego Mikołaja, miłego spotkania z rodziną i no... co sobie wymarzycie. :D
      Bardzo chciałam dodać dzisiaj kolejny rozdział ale naprawdę bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo mi przykro. Po prostu nie miałam czasu. Rozumiecie, musiałam pomagać mamie w przygotowaniu do świąt.
      Jeszcze raz Wesołych Świąt wiem, że nie czyta mnie dużo osób ale naprawdę jestem szczęśliwa z garstki moich stałych bywalców naprawdę Kocham was!

wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział 12

Will’s POV:
Szliśmy w ciszy przed siebie. Nadal trzymałem rękę na jej ramionach, której nie zrzuciła i czuje, że nie zamierzała. Byłem świadkiem czegoś okropnie pochrzanionego. Miałem w głowie masę pytań, których w większości nie zadam. Postanowiłem nie naciskać.
- To co się w przed chwilą stało, to…- urwała szukając odpowiednich słów. Po chwili uśmiechnęła się krzywo- Ta kobieta to moja matka.- powiedziała.
- Powiedzmy, że się domyśliłem- powiedziałem lekko jakby to mnie zbytnio nie ruszało, co nawiasem mówiąc nie było prawdą. – Chyba nie dogadujecie się dobrze, co?
- Nie, niezbyt.- powiedziała sucho.
- To dlatego przeprowadziłaś się do ciotki?- dociekałem.
Głośno westchnęła i zatrzymała się, stanęła naprzeciwko mnie.
- Czy wyglądam na kogoś kto porzuciłby Nowy Jork dla tej zapomnianej przez Boga mieściny?- pyta podnosząc do góry jedną brew.
-Rozumiem, że teraz mam powiedzieć- nie?- pytam na co Cam parska śmiechem.
- Jesteś…
- Wspaniały? Zabójczo przystojny? Tak, owszem i nie będę się w tej kwestii wykłócał.- przerywam jej i mówię szczerząc się.
- Chciałam powiedzieć niemożliwy.- prostuje uśmiechając się lekko.
- Niemożliwy? Może być, ale wole tamte stwierdzenia.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że masz zawyżone mniemanie o sobie?- pyta z przekąsem, czuje jak się rozluźnia.
- Kotku to się nazywa pewność siebie.
Camile patrzy na mnie tymi swoimi dużymi ciemnymi oczami, w których zauważam błysk rozbawienia. Dziewczyna próbuje powstrzymać śmiech.
- Czyli ktoś w dzisiejszych czasach jeszcze tak mówi.- odpowiada śmiejąc się lekko, jest to bardzo ładny dźwięk.
- Tak czyli jak?- pytam marszcząc czoło.
- KOTKU.- odparła.- W ogóle co to jest za słowo- kotku?
Prycham udając oburzenie.
- To normalne słowo dużo osób je używa.- mówię głośno powstrzymując chęć zaśmiania się.
- Nie, wcale nie.- uśmiecha się szeroko pokazując równe białe zęby.- Proszę cię, nie mów tak więcej.
Znowu się śmieje a ja kręcę głową.
- Dobra, dobra.- mówię po czym przyciągam ją żeby stała tak jak przedtem i znów obejmuje ją ramieniem.- A teraz chodź nowoczesna dziewczyno zabieram cię na szejka. 
***
- Czyli mówiłaś, że ci się tu nie podoba?- zagajam.
Siedzimy w jednej z tych knajpek, które latem są zatłoczone od turystów kupujących lody, szejki itp. Przez chwilę rozmawialiśmy o nic nie znaczących pierdołach, jest naprawdę przyjemnie.
Cam wciąga przez słomkę trochę swojego truskawkowego szejka po czym patrzy na mnie w skupieniu, na jej czole pojawia się pionowa zmarszczka.
- Nie tyle, że mi się tu nie podoba.- odpowiada.- Tu gwiazdy są jaśniejsze no i widać je co noc, jest cicho, macie tu jezioro…
- Więc o co chodzi?- nijak jej nie rozumiem.
- Ja tu po prostu nie pasuje.- stwierdza.
- Co? Niby to czemu?-
Patrzy na mnie wzrokiem, który mówi  „Ty serio pytasz?”.
- Will, no spójrz na mnie. Po szkole już krąży plotka, że jestem jakąś satanistyczną dziwką.- mówi spokojnie. Ale to prawda, jest inna. Trochę mroczna, twarda i nieugięta. Ale za to bystra, czasem zabawna i ładna dziewczyna.
- No tak, pewnie w Nowym Jorku inaczej cię traktowali co?- pytam zastanawiając się czy odpowie. Ona tylko lekko się zaśmiała.
- Taaa, w grupie do której dołączyłam się, tak wiem trochę do dupy to brzmi ale to nic, byłam uznawana za tą „najnormalniejszą”.- podnoszę lekko brwi w zaciekawieniu. Dając wyraźny znak żeby kontynuowała.- Znaczy no wiesz, tak naprawdę to była prawda. Oni byli cali wytatuowani i mieli kolczyki w najbardziej dziwnych miejscach, no i trzeba dodać, że rzadko kiedy chodzili trzeźwi.
Pociągnąłem spory łyk swojego napoju.
- I ty się z nimi przyjaźniłaś?- pytam lekko zszokowany.
Pokręciła smutno głową i powiedziała powili.
- Nie, to za dużo powiedziane. Ja ich po prostu…tolerowałam. Nie obchodzili mnie zbytnio, zresztą ja ich też nie ale byli przydatni… w wielu sprawach.- mówi bezbarwnym tonem.
- Nie byłaś taką grzeczną dziewczynką hm?- mówię śmiejąc się lekko i bezczelnie się uśmiecham co Cam odwzajemnia.
- Jak widać.- mówi i śmieje się.
- No ale tak właściwie co ty tu robisz?
- Pytasz bo chcesz mieć porównanie do plotek?
- Z czystej ciekawości.- odpowiadam.
- Powiedzmy, że trochę zaszłam mojej mamie za skórę i narozrabiałam. Wtedy ona stwierdziła, że lepiej będzie jak zmienię otoczenie.- wzruszyła ramionami. Po chwili wyprostowała się na krześle, przyglądając mi się badawczo.- Dobry jesteś.- powiedziała poważnie.
- Ale co?- spytałem zaczepnie.
- Wiesz co. Brawo, potrafisz sprawić, że zaczynam gadać.
Wyciągnąłem nogi pod stolikiem i uśmiechnąłem się cwaniacko.
- Czuje się wyróżniony.
- Powinieneś.- po chwili dodała.- Dobra teraz ja zadaje pytania.
Uniosłem brwi do góry zaintrygowany.
- Okay, pytaj.
- Więc, jesteś szkolnym playboyem?- pyta przekrzywiając głowę lekko w lewą stronę.
Roześmiałem się głośno z tej uwagi.
- Playboyem, serio? To chyba za dużo powiedziane.- mówi nadal się śmiejąc.
- Czyżby?- unosi wysoko brwi.- Z tego co słyszałam, zaliczyłeś prawie każdą dziewczynę. Prawie, z wyjątkiem Molly i kilku stalowych dziewic.
Znowu się roześmiałem, ta dziewczyna była pełna sprzeczności.
- No i ciebie.- mówię przez śmiech, a kiedy patrzy na mnie z niezrozumieniem dodaje.- No i poza tobą.
Kiwa głową.
- Tak, i poza mną. Ale przyznajesz się?
Krzyżuję ręce na piersi.
- Jeśli ci o to chodzi… To, tak Camile. Spałem z tymi dziewczynami i nie mam zamiaru się tego wypierać.
Pokiwała lekko głową.
- Szczere.- mówi.
- Ja jestem szczery.- odpowiadam zupełnie poważnie.
- Tak, skoro jesteś taki szczery to mi powiedz, o co chodzi z Kaylą?
- A co, zazdrosna jesteś?
Na pełnych ustach Cam pojawił się krzywy uśmiech.
- Raczej zaciekawiona.- odparła.- Jak to się zaczęło?
- No więc, przespałem się z nią po jakiejś imprezie, a potem tak się stało, że to powtórzyliśmy. A teraz od czasu do czasu się bzykamy. Nic wielkiego, tak jest wygodniej.
- A myślałeś kiedyś o prawdziwym związku?- pyta. Czuje, że się lekko zmarszczyłem na wzmiankę o tym.
- Nie, to nie dla mnie.- mówię spokojnie.- Ale ty chyba też nie jesteś pod tym względem tak zaawansowana?
- Nie, to nie dla mnie.- odpowiada powtarzając moje słowa.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywa. Nie jest to pełna napięcia cisza ale taka przyjemna, którą przerywa mój telefon. Prawie zapomniałem o treningu. Dobrze, że ustawiłem sobie przypomnienie.
- Chcesz już wracać do domu?- pytam i chyba już znam odpowiedź.
Oczy dziewczyny momentalnie stają się twardsze a wszelkie emocje znikają z jej twarzy. Nie patrząc na swoje ręce odpowiada:
- Nie.- chrząka lekko.- Znaczy, chyba wole poczekać aż pojedzie.
Wiem, że mówi o swojej matce. Wydaje się odrobinę zawstydzona, że o niej mówi a kiedy powoli podnosi na mnie wzrok wydaje się taka delikatna, zagubiona, nawet cicho prosząca o pomoc. Ale zaraz potem znów jest Camile jaką znam i nie jestem do końca pewien czy naprawdę kiedykolwiek te emocje widniały na jej ładnej twarzy.
-Wiesz- zaczynam.- Ja teraz muszę lecieć na trening, chociaż osobiście wolałbym zostać tu… ale, że nie mogę może poszłabyś ze mną?- pytam i widzę po jej minie, że chce mi odmówić. Więc pośpiesznie dodaję.- Będziesz mogła tak poczekać, pooglądać. No i masz niepowtarzalną okazję by dokładnie mi się przyglądać.- mówię lekko się śmiejąc.- A potem odprowadzę cię do domu. Zgoda?
Świdruje ją spojrzeniem i dokładnie wiem w jakim momencie podejmuje decyzję.
- Zgoda.- odpowiada patrząc mi w oczy.
Idziemy w stronę szkoły. Nie jest daleko.
- O której masz być na treningu.- pyta w pewnym momencie.
Uśmiecham się do niej krzywo.
- Powinienem być już dziesięć minut temu.- odpowiadam.
Staje w miejscu i patrzy na mnie mrużąc oczy.
- W takim razie…- mówi podchodząc bliżej do mnie.- Kto pierwszy przed szkołą!- zanim zdążam ogarnąć co się stało ona jest nieźle przede mną. Ze śmiechem zrywam się z miejsca, próbując ją dogonić.
-Wygrałam!- mówi lekko się uśmiechając.
Prycham z udawanym oburzeniem.
- Tylko dlatego, że oszukiwałaś. Normalnie nie miałabyś ze mną szans. A w dodatku przez ciebie jestem zmachany i nie będę mógł dobrze grać.
- Potraktuj to jako rozgrzewkę, na którą na pewno się już spóźniłeś.
___________________________________________________________________________________
Heej! Bardzo was przepraszam. Rozdział znowu pojawił się po długiej przerwie ale naprawdę nie byłam w stanie napisać go szybciej i szczerze mówiąc odrobinkę opuściła mnie wena. Ale myślę, że już wszystko okay. Ale najważniejsze, że już jest! Odrobinkę spóźniony prezent mikołajkowy :)
Obiecuje, że następny będzie szybciej i napiszę dłuższy :D

piątek, 7 listopada 2014

Podoba się? (Uwaga!)

Zmieniłam wygląd bloga? Podoba się wam? To dopiero początek :)  Piszcie, komentujcie i oceniajcie. Jeśli pojawią się to komentarze dodam nowego posta w niedzielę albo nawet w sobotę wieczorem wszystko zależy od was kochani :)
3mcie się :*

piątek, 31 października 2014

Rozdział 11

Leżę na plecach i patrzę w sufit. Staram się za wszelką cenę być opanowana. Dam radę, przetrwam to. Moje spojrzenie wędruje do mojego malowidła na ścianie. Jeśli chodzi o ciotkę Judie to wcale nie była zła. Była zachwycona.
- Jezu dziewczyno to jest za…- przerwała i spojrzała na mnie speszonym wzrokiem, odchrząknęła cicho.- Znaczy, zafascynował. Tak właśnie, zafascynował mnie ten widok.- powiedziała starając się wybrnąć a ja zdusiłam parsknięcie śmiechem i obdarzyłam ją bardzo wymownym spojrzeniem.- No co? Nie patrz tak na mnie! Jestem odpowiedzialną dorosłą. A poza tym przeczytałam, że nie powinno się używać wulgaryzmów w obecności dzieci.- chwila przerwy.- Rozumiesz, nie chcę cię demoralizować.
Uśmiechnęłam się do siebie przypominając sobie jej reakcję. Ciotka jest całkiem spoko. Myślę, że ona mnie rozumie… przynajmniej po części. Jestem jej wdzięczna, że zaakceptowała mnie taką, jaką teraz jestem i nie próbuje mnie na siłę naprawić. A co do malunku, chce żebym namalowała też coś u niej w sypialni.
Mimo wszystko nadal czuje się spięta. Nie mogę się uspokoić wiedząc co mnie za chwilę czeka. Nie wiem czy jestem na to gotowa. Zamykam na chwilę oczy, starając się o niczym nie myśleć. Coś kiepsko mi to idzie. Z jednej strony czuje maleńką ulgę- od dwóch nocy nie miałam swojego koszmaru. Najwyraźniej ktoś uznał, że w tym tygodniu dostałam wystraczająco po dupie i mogę mieć chwilę przerwy.
Słyszę ciche pukanie do drzwi, które po chwili otwierają się z cichutkim skrzypnięciem.
- Hej wstawaj- mówi łagodnie Judie.- Za moment tu będzie.
Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i unoszę kącik ust w nędznej imitacji uśmiechu. Ciotka kręci głową.
- Och proszę cię, wyglądasz jakbyś miała za chwilę zwymiotować! To twoja matka a nie kat.- mówi odrobinę przekornie.
Robię zniesmaczoną minę i otwieram usta żeby wypowiedzieć kąśliwą uwagę ale w tym momencie ciotka unosi dłoń w geście mówiącym „Albo lepiej nic nie mów, wiem jak jest.”
***
Słyszę jak samochód zatrzymuje się przed domem. Robię głęboki wdech. Ciocia Judie idzie do drzwi, przywitać się, a ja nadal stoję w salonie. Jakoś to przeboleje, dam radę. Będę grzeczną dziewczynką i zjem ładnie obiad, postaram się wytrwać a potem ona pojedzie. Obiecuje sobie, że nie pozwolę wytrącić mnie z równowagi.
Słyszę jak się witają, po chwili ją widzę. Wchodzi do salonu. przez chwilę widzę w jej oczach rozczarowanie gdy sunie po mnie spojrzeniem. Specjalnie na tę okazję ubrałam się w ciasno opinającą się z dużym dekoltem bluzkę, która odkrywa pasek gołej skóry brzucha i czarne rurki, oczywiście do tego jak najpełniejszy makijaż.
- Nic się nie zmieniłaś?- pyta lekko oburzona. Ledwo powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem. Bardzo miłe powitanie.
- Za to ty udajesz bardzo przemienioną.- podnoszę brwi, zastanawiając się czy przyjmie wyzwanie. Ciotka po cichu odeszła do kuchni, najwyraźniej uznała, że lepiej się nie wtrącać.
Moja rodzicielka głęboko wzdycha i przejeżdża dłonią po twarzy, gdy to robi wydaje się bardzo zmęczona. Ale nie zwracam na to zbytniej uwagi. Mierzę ją spojrzeniem. Gęste, czarne (zupełnie jak moje) włosy upięła w ciasnego, eleganckiego koka. Ubrała się długą czarną spódnicę i białą koszulę. Jak oficjalnie. Zmieniła się widzę to, zresztą już wcześniej widziałam. Ale niestety za późno. Za późno.
- Camile, wiesz dobrze, że się staram. Próbuje.- po chwili dodaje pewniej.- Już to chyba przerabiałyśmy, zresztą nie przyjechałam tu po to.
- Nie? W takim razie po co?- pytam zaczepnie sarkastycznym tonem. Staram się trzymać emocje na wodzy.
- Nie odbierasz ode mnie telefonów, wcale się nie odzywasz. Martwię się.
Otwieram usta żeby wyśmiać ją prosto w twarz kiedy słyszę głośne pikanie minutnika. Ciocia Judie stoi w drzwiach.
- Jedzenie gotowe, możecie siadać do stołu.- woła i rusza do jadalni a ja zrywam się za nią. Siadam do stołu. Wiem, że to tylko odwlekanie tego co nieuniknione ale chce to odwlekać, chce i to jak najdłużej.
Will’s POV:
Dwa dni. Dwa pieprzone dni. Tyle minęło od imprezy. Nie wiem co jest ze mną nie tak… nie, raczej co z NIĄ jest nie tak. Laska została odurzona jakimś gównem, o mało ją nie zgwałcono a ona jak gdyby nic wychodzi z mojego domu. Wcale nie poruszona! To dziwne, ale cały czas myślę o tym co się stało. To nie moja sprawa, nie powinienem się mieszać. Zresztą gdyby chodziło o jakąś inną dziewczynę pewnie miałbym to w dupie. Znaczy, to w końcu znajoma mojej siostry. No i mój kumpel… dzwonił do mnie, co skończyło się niezłym opierdolem z mojej strony. Oczywiście nie mogłem nie powiedzieć Molly o całym zajściu. Zaczęła szaleć, z tego co wiem rozmawiała z Camile przez telefon…
Koniec! Koniec tego gówna! Zaczynam zachowywać się jak jakiś cipa. Muszę się ogarnąć. A w tym pomorze mi oczywiście…
- Jesteś?- zabrzmiało to bardziej jak ogłoszenie niż pytanie. Bez zbędnych ceregieli wpiąłem się w usta Kayli a ona automatycznie podskoczyła i oplotła mnie nogami w pasie. Była sama w domu. Pokonałem drogę do jej pokoju, już sam nie wiem który raz. Chwilę potem oboje byliśmy bez ubrań i już nie myślałem o żadnych nowojorskich dziewczynach.
Camile’s POV:
Jemy w ciszy. Nawet ciotka Judie nic nie mówi. Specjalnie wzięła sobie dzisiaj wolne. Mam tylko nadzieję, że nie sądziła, że spędzimy miły obiadek w rodzinnym gronie. Nad nami unosi się pełna wyczekiwania cisza, którą w końcu przerywa moja matka.
- Mam nadzieję, że Camile nie sprawia ci żadnych kłopotów.- mówi do Judie. Ciotka chce odpowiedzieć nawet z jej ust wydostało się ciche „nie…” ale weszłam jej w słowo.
- Zaczynasz mówić tak jakby mnie tu nie było?-pytam opryskliwym tonem.
Mama odchrząkuje.
- Nie, po prostu pytam się o twoje zachowanie.
- Tak jakby to cię w ogóle interesowało.-mamroczę
- Żebyś wiedziała, że interesuje.- podnosi lekko głos.- Jakoś nie specjalnie mam ochotę, przyjeżdżać tu w środku nocy, tylko dlatego żeby wyciągnąć się z aresztu.
- Ale ja nic od ciebie nie chcę!- krzyczę, i to by było na tyle w kwestii cichego obiadu.- Nie musiałabyś wtedy po mnie przyjeżdżać i nie musiałaś dziś!
- Jestem twoją matką!- teraz i ona podnosi głos.-I jak każda matka martwię się o ciebie!
- Ha! Wiesz, jakoś nie każda matka wywozi swoje dziecko, po to żeby nie sprawiało kłopotów!
Nie odpowiada od razu, tylko patrzy na mnie intensywnie. Już zapomniałam jaki przeszywający potrafi być jej wzrok. Kiedy się odzywa robi to łagodniej.
- Więc to o to chodzi? Sądzisz, że się ciebie pozbyłam?- pyta i patrzy na mnie naiwnie myśląc, że odpowiem.- Zrobiłam to dla twojego dobra. Kocham cię…
Nie, tego było za dużo.
- Kochasz mnie?! Kochasz?! Wiesz, odrobinę za późno. Tak o kilka LAT!- drę się.- LAT! Rozumiesz?!
- Nigdy mi nie wybaczysz?- pyta robiąc smutną minę.- Musisz postawić się na moim miejscu…
- Nie jestem na twoim miejscu. Ale gdybym była, nigdy nie dopuściłabym do tego na co ty pozwoliłaś.- mój głos jest ostry jak sztylety.- A niektórych rzeczy nie da się wybaczyć.
Po tym wybuchu odzyskałam odrobine kontroli nad sobą. Mój oddech jest nierównomierny.
- Ja wiem, ja rozumiem, że było… jest ci ciężko po tym co się stało. Teraz nie jesteś do końca sobą. Przeżywasz swoje etapy…
Bum! I po  mojej kontroli, która wygasła całkowicie. Na chwilę wstrzymałam oddech żeby upewnić się, że ona mówi o TYM. Tak, naprawdę o to jej chodziło. Tą właśnie wypowiedzią przekroczyła granicę, przerwałam jej, nie pozwalając dokończyć.
- NIE PIERDOL MI TERAZ O ŻADNYCH ETAPACH, NIE PIERDOL! JAK TY W OGÓLE ŚMIESZ O TYM WSPOMINAĆ, JAK MOŻESZ! PO TYM CO SIĘ STAŁO… TO TWOJA WINA! TO PRZEZ CIEBIE!- przerywam żeby zaczerpnąć oddechu, coś we mnie pękło. Krzyczę jak opętana. W ataku wściekłości chwytam za jeden z kubków i ciskam nim przez pomieszczenie, gdzie rozbija się uderzając o ścianę.- Jak możesz po tym wszystkim patrzeć w lustro?! Jak możesz znieść to co tam widzisz?! Jak?!
Głośno dyszę, moja klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Patrzę na nią wygląda jakbym ją spoliczkowała. Nasze spojrzenia się spotykają- moje pełne nieokrzesanej furii i jej pełne bólu, bólu który jest niczym w porównaniu z tym co ja czuje.
Słyszę za sobą niezręczne kaszlnięcie, które miało zwrócić uwagę. Odwracam się i widzę ciotkę Judie. Kiedy odeszła od stołu? Nie patrząc mi w oczy cichutko mówi:
- Ehm, Camile masz gościa, jest w korytarzu.
Co? Kto mógł tu przyjść? Pewnie Molly, zresztą nie ważne. Ktokolwiek to jest właśnie mnie uratował. Rzucam pogardliwe spojrzenie w stronę matki i szybkim krokiem idę do korytarza.
- Co ty tu robisz?- zabrzmiało to trochę ostrzej niż chciałam. Will podniósł rękę i tym specyficznym gestem dotknął swojego karku. Wyglądał na lekko zakłopotanego.
-Eee, no wiesz.- chrząknął, po czym znowu przybrał swoją pozę luzaka.- Przyszedłem sprawdzić czy z tobą wszystko w porządku. Ale coś czuje, że nie w porę więc…
- Nie. Jesteś jak najbardziej w porę.
Will’s POV:
- Nie. Jesteś jak najbardziej w porę.- oświadczyła z poważną miną. Uśmiechnąłem się krzywo. Jeszcze przed chwilą słyszałem jak krzyczy na kogoś na całe gardło. Jej krzyk… to dziwne, skąd w takiej drobnej osobie tak wielki głos? Gdy to usłyszałem przeszły po mnie ciarki. No i jestem przekonany, że w przypływie swojej furii (bo inaczej tego nie nazwę) coś rozbiła. Jednak mam wrażenie, że to był jej największy przejaw emocji jaki u niej usłyszałem… i prawdopodobnie usłyszę.
- Chodź.- chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła do wyjścia. Nawet nie zauważyłem kiedy ubrała kurtkę i buty. Jesteśmy w drzwiach i właśnie wtedy słyszę.
- Camile!- strapiony głos odwracam się i widzę jak jakaś kobieta biegnie w naszą stronę ale kiedy jej wzrok spoczął na mnie gwałtownie się zatrzymuje i nabiera powietrza. Kręci smutno głową. Czuje jak Cam na chwilę zastyga, nie odwraca się tylko zaczyna iść tym samym ciągnąc mnie za sobą.
- Camile, czekaj! Musimy porozmawiać!- krzyczy kobieta.
- Nie mamy o czym rozmawiać!- odkrzykuje przez ramię dziewczyna.
- Wiem… Wiem, że nie powinnam o tym wspominać! Ale proszę musimy sobie wszystko wyjaśnić! Camile!
Czuje jak dziewczyna cała sztywnieje a uścisk na moim nadgarstku stał się silniejszy. Odwraca się i podchodzi do kobiety tak blisko, że niemal stykają się nosami.
- Chyba już dzisiaj dość się narozmawiałyśmy, nie ma co wyjaśniać.- mówi cicho, jednak słyszę ją dobrze. Nie wiem czy tylko ja usłyszałem odrobinę bólu w jej głosie? Kobieta, z którą stoi patrzy na mnie pogardliwym wzrokiem.
- TO teraz chcesz robić?- w jej głosie już nie słychać smutku tylko złość.- Nie jesteś dziwką Camile. Nie zachowuj się tak.
Dziewczyna zaśmiała się głośnym bez cienia radości śmiechem.
- Nic o mnie nie wiesz.- odparła.
Wróciła do mnie i przytuliła się do mojego boku a ja automatycznie zarzuciłem jej rękę na ramiona. Miałem ochotę spojrzeć jeszcze raz na kobietę, najwyraźniej Cam to wyszczuła i powiedziała:
- Nie odwracaj się.

Posłuchałem jednak czułem na plecach jej palące spojrzenie.
___________________________________________________________Happy Halloween upiorki ;* 

środa, 22 października 2014

Rozdział 10

Wchodzę pod prysznic. Nakładam na gąbkę dużą ilość mydła i trę. Trę tak mocno, że moja skóra zrobiła się czerwona. Ale to nic nie pomaga, nadal czuje na sobie jego wstrętne łapy.
Wróciłam do domu i od razu skierowałam się do łazienki. Ciotka najwyraźniej już śpi. Rzadko ją widzę, co jest trochę dziwne bo razem mieszkamy. Bez przerwy się mijamy, ja mam szkołę ona pracę. Ale nie narzekam, nikt mną nie dyryguje ani nie prawi kazań. Co od czasu swojej „przemiany” mama próbowała nadmiernie robić. Tylko, że trochę się spóźniła. Tak z dziewięć lat. Zawsze radziliśmy sobie bez niej, potrafiliśmy o siebie zadbać. Ale kiedy moje życie kompletnie się rozsypało… też mnie olewała. Hmm i nagle pięć miesięcy po tym jak straciłam sens istnienia, wszystko mi wisiało, wszystko było jednym słowem do dupy, ona przechodzi metamorfozę. Nagle „pstryk” i jest kochającą i opiekuńczą matką. Tylko wtedy gdy ją najbardziej potrzebowałam, kiedy zostałam sama… jej nie było. Ale nie chcę o tym teraz myśleć.
W pewnym momencie skóra zaczyna mnie boleć od tego szorowania. Odkładam gąbkę i stoję w bezruchu. Czuje jak letnia woda spływa po mnie, jednak tym razem nie czuje ukojenia. Powiedziałam prawdę Willowi to nie był pierwszy raz kiedy ktoś mnie tak potraktował, ale i tak to było… straszne. Pozwalam jednej jedynej łzie spłynąć po moim policzku, pewnie i tak jej nie widać dzięki strużką wody z pod prysznica. Nienawidzę płakać. Gdy płacze jestem słaba. A ja nie mogę sobie pozwolić na słabość. Ponad rok temu obiecałam sobie, że po całym tygodniu łez już więcej nie zapłacze. Nikt nie ma prawa widzieć mojej słabości i nie pozwolę by ktoś zobaczył. Jednak co rusz gdy śni mi się mój koszmar łamię obietnice. To jedyny raz. Gdy widzę jego twarz… nie potrafię się powstrzymać. Ale teraz to koniec, wycieram twarz wierzchnią stroną dłoni. Wychodzę spot prysznica. Duszę w sobie krzyk.
 Ubieram luźną bluzkę i majtki. Mam cholernie dość tego dnia. Mało być fajnie, miałam się odstresować a skończyłam naćpana jakimiś prochami i obmacywana przez Deana, pieprzone Morgana. Mam w pamięci to jedno słowo zanim odleciałam „Wygrałbym”. Wygrałbym, wygrałbym, wygrałbym! Tylko z KIM by wygrał, dowiem się z kim, a wtedy oboje pożałują. Nikt, ale to nikt nie ma prawa mnie poniżać. Z tą myślą kładę się do łóżka i powoli zasypiam.
***
Powoli otwieram oczy, ale zaraz znów je zamykam z powodu rażącego mnie w oczy słońca. Sobota. Ciotki nie ma. Co ja mam robić? Patrzę na zegarek, jest po jedenastej.
Dawniej już pewnie od przynajmniej trzech godzin byłabym na nogach. Zdążyłabym pobiec do sklepu, wrócić. Zabrałabym się za robienie śniadania, a kiedy uznałabym, że wszystko jest gotowe poszłabym korytarzem i skręciłabym w pierwsze drzwi na lewo. Cichutko podeszłabym do dużego łóżka, które znajduje się na środku pokoju. Usiadłabym obok bardzo dobrze znanej mi osoby, którą kochałam nad życie. Patrzyłabym chwilę jak śpi, wtedy wygląda tak spokojnie i o wiele młodziej niż kiedy jest na nogach. Uśmiechałabym się, tak naprawdę. Teraz nawet tak już nie potrafię. Znaczy śmieje się, ale w połowie wymuszenie. Wtedy to było…prawdziwe. Po chwili wpatrywania się, skoczyłabym mu na plecy (zawsze spał na brzuchu) i głośno krzyknęła.
- Wstawaj śpiochu!- w odpowiedzi usłyszałabym tylko śmiech. Nie złościłby się, że go obudziłam. Nie, on by się śmiał a potem zrzuciłby mnie sobie z pleców tak, że znalazłabym się na poduszce. Czasem właśnie wtedy zaczynał mnie łaskotać. Śmiałam się głośno. W końcu mocno by mnie przytulił i dostałabym buziaka w czoło.
- Zaraz przyjdę, tylko się ubiorę.- mówił patrząc na mnie z uśmiechem. Wyleciałabym z pokoju i pobiegła z powrotem do kuchni. Po kilku minutach wszedłby, powiedziałby coś na temat zapachu jedzenia. Szybko wsunęlibyśmy w siebie nasze porcje. Jedną jak zawsze zaniosłabym do pokoju na prawo. Jak codziennie rolety byłyby zasłonięte. Wbiegłabym do pokoju postawiła talerz na stoliku nocnym i szybko, prawie biegiem wyszłabym z pomieszczenia, nie mogąc znieść już smrodu alkoholu…
Gwałtownie potrząsam głową, próbując oczyścić głowę z takich myśli. To już przeszłość. Było i nie wróci. Robię sobie małą kanapkę z masłem orzechowym. Pomału ją zjadam.
Czuje, że powinnam pogadać z Molly o tym co się wczoraj stało. Znaczy… to nic wielkiego po prostu ona pomoże mi dowiedzieć się kto założył się z Deanem. Trochę to brzmi do dupy, wiem. Ale na razie nie mam ochoty widzieć się z nikim. Nie chce nawet wychodzić z domu. Swoją drogą, Molly. Jak to się stało, że jest tak blisko mnie? Sama nie wiem. Trochę źle się z tym czuje, że tak łatwo pozwoliłam aby moje mury obronne opadły dla kogoś. Ona nawet nie zrobiła niczego szczególnego. Mimo to od pierwszego dnia jest w pobliżu. Czuje, że coś się zmienia, że ja się  zmieniam. Nie powinnam. Jednak, po roku samotności, nie licząc garstki niezbyt ciekawych typów, z którymi chodziłam na imprezy, Molly jest dość…hmm, przyjemną odmianą. Mimo tego boję się, że jest za blisko. Nie mogę się do niej przywiązać. Nawet sama nie wiem jak to ująć. To po prostu niebezpieczne.
Siadam na kanapie, biorę do ręki pilota i zaczynam skakać po kanałach. W połowie odcinka Przyjaciół (który nawiasem mówiąc oglądam chyba po raz 10) naszła mnie ochota na coś czego nie robiłam od dawna. Zeszłam do piwnicy gdzie znalazłam wielki karton z moim imieniem i zaniosłam go do mojego pokoju. Postanowiłam, że pora się tu trochę zadomowić… chociaż może nie do końca. Zrozumiałam, że trochę tu sobie posiedzę i nie prędko wrócę do Nowego Jorku. A nawet nie jestem do końca rozpakowana. Na początku chciałam się jak najszybciej wynieść z tego miejsca i robiłam dużo żeby to zrobić, jednak…nadal tu jestem. Myślę, że może to lepiej. Tutaj jestem z dala od przeszłości chociaż wiem, że nie da się od niej uciec. Mimo to cały czas próbuje ale ona wraca. Wraca w snach, tam gdzie jestem najbardziej bezbronna…
Puszczam głośno muzykę żeby pozbyć się natrętnych myśli. Klękam na podłodze i otwieram karton. Uśmiecham się lekko do jego zawartości. Wyjmuję dość spory zestaw pędzli i farby. Patrzę na ścianę, na której nie ma żadnych mebli. Kilka minut dumam wpatrując się w nią. A potem zamaczam pędzel w jednej z farb i na razie leciutko smagam nią powierzchnię ściany. Maluje. Tworzę. Jestem w swoim żywiole. Czuje się naprawdę dobrze. Dawno tego nie robiłam. Przynajmniej nie dla siebie, bo lekcje sztuki się nie liczą. Zmieniam co chwilę pędzle. Teraz maluje pewniej i dokładniej. Mam nadzieję, że ciotka nie będzie się złościć za ścianę. Zresztą sama powiedziała, że mam się czuć jak w domu, że ten pokój to moja „bezpieczna przestrzeń”. Taaa, ciocia Judie ostatnio trochę zaczęła interesować się psychologią. Zresztą nieważne.
Nie wiem ile dokładnie mi to zajęło, ale myślę, że po dość sporym czasie skończyłam moje dzieło. Z zadowoleniem patrzę na efekt końcowy. Wpatruje się w słońce w połowie zanurzone w toni wodnej, na której odbija się jego blask. Dość ciemne chmury lekko zachodzą na nie. Troszkę dalej widać malutkie jeszcze ledwo widoczne gwiazdy. Dużą uwagę zwróciłam na szczegóły. W końcu odwracam wzrok od malunku i moje spojrzenie pada na kilka toreb walających się w koncie. Podchodzę do nich podwijając rękawy, już trochę brudnej od farby bluzy. Układam resztę ubrań do szafek, zapełniam szuflady. Wyciągam swoje pamiątki oraz inne pierdoły ozdobne i układam je na półkach. Jedną kieszeń torby zostawiam nietkniętą. Są w niej ramki i zdjęcia. Ale nawet ich nie ruszam. Nie jestem jeszcze gotowa, jeszcze nie teraz. Pokój nareszcie wygląda jakby naprawdę był mój. I mimo wszystko cieszę się z tego. Schodzę na dół. Wchodzę na kuchni otwieram jedną z szafek kuchennych i wyjmuje opakowanie płatków kukurydzianych. Wysypuje sobie trochę na rękę i wykładam do buzi. Chowam opakowanie. Idę do salonu biorę z ławy telefon i siadam na kanapie. Patrzę na ekran.
5 połączeń nieodebranych i 4 nowe wiadomości.
Klikam na kopertę i najpierw sprawdzam od kogo są wiadomości. No tak, Molly i mama. Super, po prostu świetnie. Biorę głęboki wdech gdy patrzę na wiadomość od mojej rodzicielki, jednak nie rozwijam jej. Sprawdzam te od mojej nowej koleżanki.
Od: Molly
Will powiedział mi co się wczoraj stało.
Boże Camile, wszystko okay? Głupie pytanie,
przepraszam. Proszę odezwij się. X
Otwieram następną wiadomość.
Od: Molly
Cam wiem, że może nie chcesz teraz
z nikim gadać ale proszę cię nie ignoruj mnie.

Od: Molly
Do cholery jasnej! Ja wszystko rozumiem
Ale ostrzegam cię Camile Reed, że jeśli się
do mnie nie odezwiesz wpadnę do twojego
domu i zrobię piekło.
Lekko uśmiecham się do siebie. To miłe uczucie wiedzieć, że ktoś się od ciebie martwi. Postanawiam ją uspokoić i dzwonie. Dziewczyna odbiera po trzech sygnałach.
- Camile, boże. Czy ty zdajesz sobie sprawię jak ja się martwiłam?!- krzyczy do telefonu, a ja lekko oddalam swój od ucha.
- Wiem, przepraszam. Dopiero teraz zobaczyłam twoje wiadomości.- staram się ją uspokoić. Słyszę głośne westchnięcie po drugie stronie.
- Jak się masz?- pyta łagodnie.
- Jest okay…- nie daje mi dokończyć bo zasypuje mnie potokiem słów.
- Tak mi przykro. Nie wiem jak mogłam do tego dopuścić. Nie powinnam cię zostawiać, byłyśmy tak razem a ja… całe szczęście, że był tam Will. Matko, Camile nie wiem jak mam cię przeprosić, to straszne. To nie powinno się wcale nie powinno się wydarzyć.  Nie mogę sobie tego wybaczyć…- przerywa i słyszę ciąganie nosem. Nie tylko niech się nie rozkleja.
- Hej, ty płaczesz?- pytam
- Wcale nie.- odpowiada ale jej głos przeczy temu.
- To się przecież przydarzyło mi nie tobie. Jeśli ktoś tu powinien płakać to ja.- staram się trochę rozładować atmosferę.
- Przestań.- mówi Molly.
- Ej, spokojnie. To wcale nie jest twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć, że Dean zrobi coś takiego? Musisz się uspokoić i przestać obwiniać, okay?  Ze mną na serio jest wszystko w porządku.- powiedziałam powoli i łagodnie.
- Na pewno? Chcesz żebym przyszła?- spytała. Chyba Will nie powiedział jej, że to nie pierwszy raz. Dobrze. Lepiej żeby się nie martwiła.
- Nie, jest okay. Robię małe porządki. Wiesz, dopiero dziś całkiem się rozpakowałam. Ale lepiej późno, niż wcale.- Silę się na cichy śmiech. Chyba daje za wygraną.
- Dobrze. Ale jakby coś to daj znać.- powiedziała.
- Jasne.
Rozłączamy się a ja robię głęboki wdech i otwieram wiadomość od matki.
Od: Mama
Camile nie odpierasz moich telefonów.
Wiem, że jeszcze pewnie jesteś na mnie
zła, ale mogłabyś chociaż napisać albo raz
odebrać kiedy dzwonie. Rozumiem, że nie chciałaś
wyjeżdżać ale postaw się na moim miejscu. Dla
mnie to też nie jest łatwe. Jurto przyjadę i porozmawiamy.
Musimy porozmawiać. Kocham cię Cami.  


Cami, nazwałam mnie Cami! Nie ma prawa już tak na mnie mówić. Już nie. Ha, no i jeszcze chce przyjechać! Rozmawiać. Tylko, że nie mamy o czym. Co się stało to się nie odstanie. Do cholery! Czy nie mogę reszty weekendu spędzić normalnie? Czy proszę o tak wiele?
___________________________________________________________
Wiem, wiem. Znowu długo nie dodawałam postu. Ale musicie mnie zrozumieć, że jest szkoła no i przyznam się- miałam małą blokadę. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. Mam jedną prośbę (tą samą co zawsze ;)).kochani komentujemy! Bardzo proszę żeby każdy (dosłownie każdy) kto przeczyta ten post niech skomentuje. Tym którym podoba się średnio albo wcale mogą wyrazić swoje opinie i napisać co według nich powinnam zmienić :). Będę bardzo wdzięczna, bo nie wiem czy jest jakikolwiek sens pisać to opowiadanie. Z góry bardzo dziękuje :*
PS. Kto jeszcze nie głosował w ankiecie proszę by to uczynił :)

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 9

- No nareszcie!- mówi głośno Molly i wręcz wciąga mnie do środka. – Naprawdę teraz mamy niecałą godzinę na przygotowania!
- Nie martw starczy nam czasu, spokojnie.- próbuję ją uspokoić ale chyba mi to nie wyszło.
Jest piątek wieczór. Impreza. Od dwóch dni przechodząc korytarzem można było usłyszeć wszelakie podniecone szepty w związku z tym wydarzeniem. Te kilka dni było trochę dziwne. Co chwila podchodził do mnie niejaki Dean. Najwyraźniej nie zrozumiał aluzji i nadal się do mnie klei, grrr. Ale nie sądzę żeby chodziło mu o mnie. Za tym kryje się coś więcej. Tego jestem pewna.
- Witaj miłości.- szczerzy się do mnie Will. Stojąc przy wejściu do salonu. Przewracam oczami, nic nie odpowiadając i idę na górę za Molly do jej pokoju. Nie wiem dlaczego, ale teraz gdy zaczęłam bardziej zwracać uwagę na Willa coraz częściej zauważałam go obściskującego się z Kaylą. Jednak Molly miała racje. Czuję do tego wstręt, chociaż jeśli mam być do końca szczera to sama się lepiej nie zachowywałam w Nowym Jorku.
Wchodząc do pokoju dziewczyny widzę ciuchy. Masę ciuchów. Są wszędzie.
- Serio?- pytam się rozbawiona wskazując na rzeczy.
- No co? Nie wiedziałam co ubrać.- fuka Molly jednak po chwili się śmieje.- Okay, to najpierw się ubierzmy a potem zrobimy makijaż i włosy.- dodała po chwili i wskazała mi łazienkę, gdzie się przebrałam.
***
- Jesteś mega gorąca!- mówi wesoło Molly gdy kończy mi robić makijaż. Obie jesteśmy już gotowe. Patrzę na siebie w lustrze które, znajduje się na drzwiach szafy. Mam na sobie moją skórzaną sukienkę. Jest bez ramiączek, odkrywa mi plecy. Jest bardzo krótka, kończy się trochę mniej niż w połowie ud. Moich teraz idealnie wyprostowane włosów nie mogłam zarzucić na plecy, bo zasłaniały by miesjca, które odkrywała sukienka. Dzięki temu, że są proste bardzo dokładnie widać moje czerwone pasemka. Rzęsy mam przykryte ogromną ilością tuszu, do tego zrobione kreski na powiekach i lekkie, czarne cienie. Moje usta są muśnięte bezbarwnym błyszczkiem. Podoba mi się to co widzę, nie będę ukrywać.
- Uwierz mi Molly ty też.- mówię i teraz wzrok skupiam na swojej nowej przyjaciółce.
Jest ubrana w również skórzany i czarny jak moja sukienka top, który odsłania jej pępek. Oczywiście do tego króciutka miniówka. Makijaż ma równie mocny, a włosy upięte w luźnego koka z wychodzącymi z niego pasemkami. Jest mega seksowna.
- Dziękuje.- uśmiecha się- Wiesz co, chyba przebije sobie pępek. Jak ty!- nic na to nie mówię, z dołu dobiega nas zniecierpliwione wołanie Willa z którym się zabieramy.
Bierzemy nasze kopertówki, ubieramy wysokie buty i schodzimy.
Czuje na sobie jego spojrzenie.
- Wow Camile, wyglądasz… wow.
Patrzę na niego. On mnie wręcz pożera wzrokiem. Czuje się trochę skrępowana, nie wiem czemu.
-Yyy… dzięki, chyba.- odpowiadam. Chłopak otrząsa się i jego oczy przenoszą się na Molly. Tym razem po jego minie widać, że jest oburzony.
- Zamierzasz tak wyjść?- pyta wyraźniej siląc się na spokój.
- Tak Will, właśnie tak idę.- odpowiada z przekąsem Molly.
- No chyba kurwa nie!- mówi głośno chłopak.- Na pewno tak nie pójdziesz.
Dziewczyna cicho się śmieje.
- Okay, po pierwsze wszystkie dziewczyny będą tak ubrane, po drugie u Cam ci się podobny wygląd podobał, po trzecie nie jesteś moim ojcem tylko bratem!- krzyknęła i zmarszczyła się robiąc oburzoną minę. Jeju, teraz jak na nich patrzę to widzę jak bardzo są do siebie podobni.
- Tak, jestem twoim starszym bratem i masz się mnie słuchać!- odkrzyknął chłopak nie dając za wygraną.
Molly prychnęła.
- Ależ mi starszy brat! Tylko o niecałe dziewięć minut! Więc to się nie liczy!
Postanowiłam nie wtrącać się w te kłótnie, to nawet nie była kłótnia tylko dość zabawna (dla mnie) sprzeczka.
- Po prostu ja wiem co inni faceci sobie pomyślą jak cię zobaczą. A nie chcę by tak myśleli o mojej siostrze, okay?- powiedział trochę spokojnie z troską w głosie. To było nawet słodkie.
- Tak, bo powinnam ubrać długą spódnicę za kostkę i wielki sweter. Albo lepiej zostanę zakonnicą! Wtedy na pewno nie będę się tak ubierać!-wyrzuciła ręce w powietrze.
- Tak, to by dużo ułatwiło.- parska Will.- Idź się przebierz.
- Nie.- po chwili dodaje.- A i zanim powiesz, że mnie ze sobą nie weźmiesz to nie martw się. Mogę pójść pieszo albo pojadę autobusem. Ale na pewno się nie przebiorę! Co Will, chyba nie chcesz aby twoja siostrzyczka chodziła sama tak ubrana przez całe miasteczko, hmm?
W końcu Will dał za wygraną ale ostrzegł, że nie spuści jej z oczu i niech lepiej nie robi nic głupiego.
- Ta będzie dopóki, nie przyjdzie jego dziwka albo się nie upiję.- powiedziała mi wtedy Molly przewracając oczami.
Wchodzimy teraz do dość obskurnego miejsca. Od razu uderza w nas fala gorąca i zapach alkoholu. Nie wiem dokładnie czemu ale czuje się tu nawet dobrze. To pewnie dlatego, że razem ze swoimi „znajomymi” prawie codziennie chodziłam do różnych clubów. Troszkę jestem zszokowana, że w takiej mieścinie jak ta znalazło się miejsce na coś takiego. Już przy wejściu widzę namiętnie obściskujące się pary pod ścianą. Molly chwyta mnie za nadgarstek i idzie w stronę baru. Will na razie dotrzymując swojej obietnicy podąża za nami.  Przechodzimy pomiędzy tłumem spoconych ciał. Na razie nie widzę nikogo znajomego. Podchodzimy do baru. Barmanem jest jakiś facet około trzydziestki, blondyn. Molly zamawia nam coś do picia, nie wiem co dokładnie bo głośne dudnienie muzyki nie pozwoliło mi usłyszeć (nie sprawdzają dowodów). Dostaje jakiegoś niebieskiego drinka. Biorę łyka. Dobre. O tak, tego mi było trzeba. Muszę się odprężyć i odstresować a alkohol mi w tym pomoże.
- I co dobre nie?- krzyczy mi w ucho Molly. Podnoszę kciuk do góry w geście uznania.
- Tylko masz dużo nie pić, jasne? Nie mam ochoty cię potem wlec do domu.- woła Will do swojej siostry.
- Ta, jeszcze zobaczymy kto tu kogo będzie wlec!- odkrzykuje dziewczyna z uśmiechem.
Nie wiadomo skąd pojawia się Kayla. Obarcza mnie krytycznym spojrzeniem i prycha. Ja natomiast szeroko uśmiecham się, dając jej znać, że mam ją głęboko w dupie. Dziewczyna zmienia taktykę teraz podchodzi do Willa, zarzuca mu ręce na szyje i przywiera do niego ustami. Chłopak po chwili oddaje pocałunek i jego ręce od razu lądują na jej pośladkach, ściskając je. Odwracam wzrok. Molly udaje, że wymiotuje i patrzy na mnie wymownym wzrokiem a ja nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
-Niby z czego tak rżysz?- pyta tym swoim wkurzającym piskliwym głosikiem Kayla.
-Bez powodu.- odpowiadam, przybierając z powrotem nieprzenikniony wyraz twarzy. Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami. Ale potem ona mówi do Willa przesłodzonym tonem:
- Kochanie zauważyłeś, że mam nową fryzurę?- chłopak skrzywił się na słowo „kochanie” i patrzy na nią bez przekonania.
- Co? Tak, tak bardzo fajna.- powiedział trochę nieprzytomnym głosem a spoglądał gdzieś nad nią. Również tam popatrzyłam i zobaczyłam zbliżających się do nas Chrisa, Ashtona i o nie, Deana. Will wyminął Kaylę, podszedł do chłopaków i przytulił się z nimi „po męsku”.
- Witaj, o gorąca Camile.- przywitał się ze mną Chris szczerząc się okropnie, ja skinęłam tylko głową w jego stronę.
-Caaaamile!- wykrzyknął napity już Dean podchodząc do mnie blisko. Za blisko. Oblizał wargi i pochłaniał mnie spojrzeniem, dopóki jego wzrok nie zatrzymał się na wysokości moich piersi.
- Odsuń. Się.- starałam się aby mój głos brzmiał stanowczo i chyba mi się udało bo chłopak rzeczywiście się odsunął.
-Idziemy na parkiet?- zapytała Kayla, dość głośno abyśmy wszyscy to usłyszeli. Will niczym śliniący się pies pognał za nią, a raczej za jej tyłkiem gdzieś na środek sali.
Trzy drinki potem razem z Molly szalałyśmy na parkiecie. Tańczyłyśmy kręcąc biodrami, a ja coraz bardziej czuje się zmęczona. To chyba od ilości alkoholu. Ale nie mam siły o tym myśleć. Już mam krzyknąć do Molly, że zwijam się gdy nagle poczułam ręce na biodrach. Obrzuciłam się w stronę właściciela kończyn, którym niestety okazał się właśnie Dean. Chce powiedzieć żeby trzymał te jebane łapska przy sobie i nawet otwieram usta, ale żadne słowa z nich nie uciekają. Chce żeby zostawił mnie w spokoju ale nie mam siły mu tego powiedzieć, chcę go kopnąć w jaja ale moja noga jest taka ciężka. Jego ręce wędrują po moich plecach, przez co przechodzi mnie dreszcz. Zostaw mnie, krzyczę w myślach ale on tego nie słyszy. Resztką świadomości czuje, że cofamy się pod ścianę. Potem są tylko urywki: Jego wędrujące i dotykające mnie ręce, jego ohydne usta na mojej szyi…próbuje się wyrwać ale nie mogę. Nie wiem jak się krzyczy i jak odpycha, to wszystko jest takie trudne… Ledwo co czuje jego dłoń niebezpiecznie sunącą cały czas w górę mojego uda. Teraz już nawet nie próbuje nic robić, jestem wyłączona. Wszystko mi jedno. Nich robi co chce, byle szybko. Jestem na krańcu świadomości ale mimo to czuje jak ten… zaraz kto mi to robi? Nieważne, on jest odpychany. Potem słyszę:
- Co ty do cholery robisz?!- głos pełen furii.
- Wygrałbym.- ten był mamroczący, niewyraźny.
A potem całkiem upadłam w ciemność.
***
-Cam, Cam… Słyszysz mnie?… Camile!- uporczywy głos nie daje mi spać. Wydaje z siebie jęk rozdrażnienia i próbuje ignorować tego kogoś. Niech spada.- Cam do kurwy!
Leniwie otwieram oczy. Widzę nad sobą jakiegoś faceta. Chwila, to jest Will. Szybko podnoszę się do pozycji siedzącej, także o mały włos zderzyłabym się z chłopakiem. Na szczęście w porę się odsunął. Ej, gdzie ja jestem? Nerwowo rozglądam się po pomieszczeniu i myślę, że to jego pokój. Wiem bo drzwi nie są do końca zamknięte i widzę kawałek korytarza. Ale co ja tu robię? Szybko zerkam na swoje ciało i z ulgą stwierdzam, że mam te same ubrania na sobie. Nawet jest stanik! Czyli nie zrobiłam nic głupiego kiedy się napiłam.
- Co ja tu robię?- pytam trochę zachrypnięta. Już czekam na jakąś aluzję erotyczną, no bo przecież jestem na jego łóżku i razem byliśmy na imprezie… ale niczego takiego nie słyszę. Jego mina jest poważna i pełna troski.- Co jest?- pytam marszcząc brwi.
- Nic ci nie jest?- jego głos jest zadziwiająco łagodny. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
- Hmm? O co ci chodzi?- i nagle jakby mnie olśniło, przed oczami pojawia mi się Dean.- Cholera. – Mówię tylko to i energicznie łapię się za głowę, szarpiąc za włosy.
Łapię się za brzuch, zrobiło mi się okropnie niedobrze. Robię kilka głębokich oddechów, ale po chwili czuje, że nad tym nie zapanuje. Zrywam się z łóżka wybiegam z pokoju i szoruje do łazienki. Klękam przed sedesem i niezdarnie trzymam z tyłu włosy, żeby ich nie pobrudzić. Mój żołądek się wypróżnia, innymi słowy- rzygam. Potem pospiesznie spłukuje wodę i opieram się plecami o szafkę, która stoi naprzeciwko. Do łazienki wchodzi Will. Cholera, zapomniałam zamknąć.
- Wszystko okay?- pyta z troską w głosie. Mam wielką ochotę wywrócić oczami.
- Wyjdź stąd.- sapię. Coś czuje, że jeszcze nie skończyłam. A nie chcę żeby ktoś widział mnie w takim stanie.
- Przestań…- próbował powiedzieć coś jeszcze ale nie pozwoliłam na to.
- Po prostu wyjdź!- krzyknęłam. A moja zacięta mina chyba podziałała bo chłopak pokiwał lekko głową i powoli się wycofał. W samą porę bo gdy drzwi lekko się zamknęły znowu musiałam się nachylić nad kiblem. Nie fajne. Później opłukałam usta i wyszłam powoli z łazienki. Will stał pod drzwiami i szybko podał mi szklankę wody, którą chętnie przyjęłam. Spojrzał na mnie takim głupim współczującym wzrokiem.
- Nic ci nie jest?- pyta cicho.
- Jest okay.- mówię twardo.
- Camile…- zaczyna ale mu przerywam.
- Przestań!
Patrzy na mnie jak na wariatkę.
- Co? pyta zdezorientowany.
- Przestań tak na mnie patrzeć! Przestać mówić do mnie takim tonem! Nie znoszę tego!- krzyczę.
- Niby jak?- mówi spokojnie.
- Patrzysz i mówisz do mnie jakby, jakby… nie wiem. Nie jestem małą lalką, której odpadła noga! Nie potrzebuje niczyjego współczucia, a zwłaszcza twojego! Ja dam radę, okay?! To nic takiego, to… to już wszystko było! Było i tym razem sobie też poradzę!
- Camile co ty mówisz? Już ktoś próbował cię… no wiesz.
Śmieje się bez wesołości i patrzę na niego kiwając głową.
- Nie wypowiesz tego słowa.- mówię z sarkazmem.- Tak Will, ktoś już próbował mnie zgwałcić. A teraz wybacz, ale lepiej już wrócę do domu. Dzięki za wodę i za przywiezienie mnie tu.- kiwam do niego i szybko schodzę na dół, staje przed drzwiami i nagle sobie o czymś przypominam. Odwracam się chłopak stoi za mną.- Gdzie jest Molly?
Patrzy na mnie z dziwnym podziwem, po chwili odpowiada na pytanie.
- Chris spakował ją do taksówki.- i w tym właśnie momencie chwiejnym krokiem wchodzi jego bliźniaczka.
- Hej kochani!- krzyczy i po kolei ściska nas. Jest schlana.- Chwila co wy tu razem robicie?- patrzy na Willa, mówi strasznie bełkocząc, aż trudno ją zrozumieć.- Bzykałeś ją?!
- Co? Nie Molly, nie uprawialiśmy seksu.- mówi tak trochę dziwnie.
- Cam?- mówi obracając się do mnie.- Czemu wyszliście z imprezy?

- Eem, źle się poczułam i Will mnie odwiózł.- podchodzę do niej i lekko ją przytulam- Odpocznij okay?- mówię i wychodzę na zewnątrz. Idę w stronę domu ciotki i tylko raz się obracam. Widzę w oknie głowę Willa, obserwuje mnie, czuje jego wzrok na sobie aż nie wchodzę do domu.
___________________________________________________________
Nie podoba mi się ten rozdział... przepraszam was :/

Uwaga!

Wiem rozdział długo się nie pojawia ale spokojnie, pojawi się wkrótce. :)

sobota, 20 września 2014

Rozdział 8

Zawiązuje porządnie sznurowadła moich trampek. Jest środek nocy. Znowu miałam mój koszmar. Nie mogłam z powrotem zasnąć. Czuje, że duszę się w tym domu. Po prostu muszę wyjść się jakoś odstresować i pooddychać świeżym powietrzem a, że dawno nie biegałam… to na pewno mi pomoże.
Po cichu wychodzę na zewnątrz tak żeby nie obudzić cioci. Moje płuca wypełniło chłodne powietrze. Spojrzałam w niebo, którego nie przysłaniała ani jedna chmurka a drogę oświetlało mnóstwo gwiazd. Uśmiechnęłam się na ten widok. Uwielbiam się w nie wpatrywać, chyba od zawsze. Ale tu wydają się jaśniejsze niż w Nowym Jorku. Jeszcze lepiej wyglądałyby odbijające się w wodzie. Nie wiem czy wspominałam ale w tej małej mieścinie jest jezioro i to całkiem niedaleko od domu ciotki. Piękne i duże, nad które latem przyjeżdża masa turystów, co czasem staje się odrobinę irytujące.
Puściłam się biegiem. Tym razem zabrałam ze sobą telefon ze słuchawkami. Teraz w moich uszach rozbrzmiewa głośna muzyka. Cicho podśpiewuje. Jestem w swojej bańce robię to co lubię. Tylko ja, muzyka i chodnik, po którym biegnę. Czuje ukojenie, teraz moja przeszłość nie ma znaczenia, ani moje słowa, czyny… liczy się tylko tu i teraz.
Widzę jezioro, jestem już blisko. Nie wiadomo skąd czyjeś ramiona oplatają moją talię i unoszą mnie tak, że moje stopy nie dotykają już ziemi. Głośno krzyczę i zaczynam wierzgać nogami. Kopię napastnika na oślep. Słyszę cichy jęk bólu gdy trafiam w czułe miejsce mężczyzny. Nie kopnęłam mocno, ponieważ ciągle mnie trzyma. Szykuję się do następnego ciosu kiedy słyszę:
- Ej przestań! To ja!- krzyczy, a ja znowu stoję na pewnym gruncie.
- Co jest z tobą do cholery nie tak?!- wydzieram się- Wiesz jak mnie wystraszyłeś?!
- Ze mną?! To ty zaczęłaś kopać!- po chwili jednak dodaje spokojniej.- Jednak, wybaczam ci twój występek.- Will uśmiecha się do mnie lekko.- Mówisz, że przestraszyłem królową mroku?
Patrzę na niego i mam wielką ochotę wywrócić oczami, jednak powstrzymuję się.
- Królową mroku, serio? Mógłbyś się chociaż odrobinę wysilić i wymyślić coś lepszego.- nie dotknęło mnie to pod żadnym względem, znaczy słyszałam gorsze rzeczy na mój temat.
- Oj no weź, wymyśliłem to na poczekaniu.- chłopak szeroko się do mnie uśmiechnął.
- No i czego suszysz te zęby, co?- mówię trochę rozdrażniona.-  A co ważniejsze, to co ty tak właściwie tu robisz? Jest środek nocy, nie masz nic lepszego do roboty tylko włóczyć się po dworze?
Zaśmiał się krótko.
- Powinienem zadać to samo pytanie tobie.
-Ja…- zawahałam się.- nie mogłam zasnąć i poszłam pobiegać.
- Pobiegać, o tej porze?- spytał unosząc do góry brwi.
- Tak, jakiś problem?
-Nie skąd, to zupełnie normalne. Prawie każda nastolatka o trzeciej nad ranem postanawia sobie wyjść z domu i podbiegać. Nie rozumiem czemu miałabyś być wyjątkiem od reguły.- mówi wzruszając ramionami.
- Czy wyczuwam w twoim głosie sarkazm?
- Być może.
- Wiesz co? Ty mnie naprawdę prześladujesz! Powinnam zacząć się bać, czy jak?! Wszędzie gdzie się pójdę pojawiasz się ty! Pewnego dnia gdy wejdę do swojego pokoju zastanę ciebie rozwalonego na moim łóżku i wtedy powiesz mi, nie wiem… Powiesz mi, że jesteś synem mojej ciotki!- krzyczę trochę słabe ale tak się czuję.
- Co do tego pokoju, to nie wiem. Ale możesz być pewna, że jeśli mnie w nim zastaniesz to na pewno nie takiej wymówki użyję.- spojrzał na mnie uwodzicielsko.- A tak na poważnie, to zobaczyłem cię jak biegłaś. Wiesz pierwszy raz to przypadek, za drugim to przeznaczenie.
-Hmmm?
- Gdy na mnie wpadłaś za pierwszym razem też biegałaś w nocy.
- No tak, więc nie dość, że to będzie miłość od pierwszego wejrzenia to jeszcze jesteśmy sobie przeznaczeni. Okay.- Will uśmiecha się słodko a ja po chwili dodaję.- Ale żeby nie było. To ty wpadłeś na mnie.- mówię to nie patrząc na niego.
Chłopak prycha.
- Cokolwiek skarbie, cokolwiek.
- Nie jestem twoim skarbem!- mówię głośniej niż zamierzałam.
- Jak sobie życzysz pani.- mówi kłaniając się nisko. Nic nie poradzę na to, że kąciki moich ust zadrżały.
-Lepiej.- odparłam.
Patrzymy w spokoju na jezioro. Po chwili chłopak znów się odzywa:
- Chodźmy na pomost.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Na pomost?- powtórzyłam wolno.
Will popatrzył na mnie z rozbawieniem.
- Tak, na pomost. Twój słuch cię nie zawiódł.
Spoglądam na niego z pod przymrużonych oczu. To dziwne. W żaden sposób nie mogę rozgryźć tego chłopaka. Czego on tak właściwie ode mnie chce? Zwykle zajmuje mi zaledwie chwilę na to by przejrzeć człowieka na wylot… a z nim jest inaczej. Czuje się zagrożona i bezbronna. Nienawidzę tego uczucia. Najchętniej kopałbym go w dupę i odeszła, jednak moja ciekawość mi na to nie pozwala.
Nie doczekawszy się z mojej strony odpowiedzi sam idzie na pomost i siada na jego skraju tak, że nogi wiszą mu swobodnie nad taflą wody. Och proszę!
- I teraz pewnie liczysz na to, że pójdę do ciebie? Naprawdę, musisz wymyślać coś oryginalniejszego. To wszystko już jest nudne i oklepane.
- A co nie przyjdziesz?- pyta podnosząc brwi do góry. Nie mogę zaprzeczyć, ten koleś jest bogiem seksu, ale jest zbyt pewny siebie.
-Nie.- kręcę głową.- Może dziewczyny lecą do ciebie niczym ćma do ognia, ale nie ja. Nie jestem jak wszystkie.
Powiedziawszy idę w stronę brzegu i tak siadam po turecku. Unoszę głowę do góry patrząc na gwiazdy. Już nie zwracam zbytniej uwagi na chłopaka.
- Nie, nie jesteś.- słyszę koło ucha. Will siada obok mnie. Nasze spojrzenia spotykają się na chwilę, potem on odwraca wzrok i patrzy w niebo. Czuje ciepło na ramieniu. Nagle zdaję sobie sprawę jak blisko siebie siedzimy. Cała sztywnieje. Nie, ja wole mieć dystans, czuje jak moja przestrzeń osobista jest naruszona. Odsuwam się od niego. Tak, tak jest bezpieczniej.
Will udaje, że wcale tego nie dostrzega, ale mnie nie oszuka. Siedzimy w ciszy kilka minut i podziwiamy gwiazdy.
-Mały wóz.- wyrywa mi się. O nie, powiedziałam to na głos?
-Hmm?- patrzy na mnie pytająco.
- Gwiazdozbiór- wyjaśniam.- Widzisz tam.- pokazuję miejsce gdzie widzę konstelację.
-Ja tam niczego nie widzę.- ogłasza.- Nigdy nie mogłem nic znaleźć.- mówi z uśmiechem, który lekko odwzajemniam.
Patrzy się na mnie dłuższą chwilę. Trochę za długo.
- Co? Mam coś na twarzy czy jak?- pytam zmieszana. On się śmieje i kręci głową.
Mam dziwne poczucie, że tracę kontrolę. Nie podoba mi się to. Wstaję i otrzepuje spodnie z piasku.
- To ja już się będę zbierać.- ogłaszam.
- Już, twoje bieganie się zakończyło?- lekko się śmieje.
- Zakończyło się z chwilą gdy mnie wystraszyłeś. To do zobaczenia.- mówię odwracając się i biegnę w drogę powrotną.
Nie myślcie, nie powiedziałam „do zobaczenia” z jakąś aluzjom. Nawet nie chcę go widzieć ale pewnie spotkamy się w szkole albo jak będę u Molly więc… powiedziałam tak bo nie wiedziałam co innego mogę dodać.
***

Strużkami leje się na mnie przyjemnie ciepła woda. Od razu po powrocie zrzuciłam ubrania i weszłam pod prysznic. Gdy kończę ubieram  w piżamę a włosy nakładam ręcznikiem, który związuje w śmieszny turban. Idę do pokoju. Biorę do ręki laptopa i podłączam się do Internetu. Co by tu porobić? Nie ma mnie już na facebooku ani innych tym podobnych gównach. Zaczynam przeglądać różne śmieszne demotywatory, które wcale mnie nie śmieszą. Trochę zirytowana zamykam przeglądarkę. Korci mnie aby poprzeglądać stare zdjęcia i już nawet miałam kursor na odpowiednim folderze… ale nie. Nie mogę. Z trzaskiem zamykam laptopa i odkładam go na biurko. Podłączam słuchawki do telefonu i zakładam na uszy. Kładę się wygodnie na łóżku, przykryta kołdrą. Zasypiam, dość niespokojnym snem. Znów miałam mój koszmar. Znów płakałam…

wtorek, 9 września 2014

Rozdział 7

Will’s POV:
- Mogłaś nie zauważyć, nie dziwię ci się… Ale byłam też na uroczystości.- powiedziała do Camile, tym samym przerywając moje rozmyślania o zemście na Molly. Spojrzałem na moją rodzicielkę a potem przeniosłem wzrok na Cam.
W jej oczach malowało się niezrozumienie, jednak po chwili zastąpił go nieopisany ból i czysta rozpacz. Rozchyliła lekko usta i zrobiła kilka szybkich wdechów i wydechów. Mógłbym przysiąc, że widziałem łzy w jej czarnych jak nocne niebo oczach.
Mama najwyraźniej zauważając jej reakcję zrobiła zakłopotaną minę.
-Och kochanie, ja przepraszam… to jeszcze za wcześnie, naprawdę przepraszam. – powiedziała smutno.
- Nic się nie stało.- odpowiedziała błyskawicznie Camile. W błyskawicznym tempie ból zniknął, a zastąpił go ten beznamiętny wyraz twarzy. Łzy jakby wyschły. Jej oczy znów były puste, pozbawione emocji. Jakby nic jej nie obchodziło.
- Co na obiad, jestem strasznie głodna!- Pojawia się Molly przerywając niezręczną ciszę. Spojrzała na nas i najwyraźniej wyczuła napięcie krążące po pokoju.- Coś się stało?- spytała niepewnie.
Mama niepewnie zerknęła na Camile. Potem spojrzeniem skupiła się na Molly.
-Nie nic.- powiedziała powoli i lekko się uśmiechnęła (sztucznie).- Chodźcie odgrzeje wam obiad.
Moja bliźniaczka wzruszyła ramionami i chwyciła Cam za nadgarstek, prowadząc do kuchni.

Podczas obiadu Molly cały czas gadała. Camile kilka razy zmusiła się na śmiech. Nadal była jakaś nieswoja. Chociaż widać, że bardzo starała się to ukryć. A mnie po prostu ciekawość zżerała od środka. Ta dziewczyna ma więcej tajemnic niż ktokolwiek inny. Więc gdy Molly zaciągnęła naszego gościa do siebie postanowiłem odrobinę wypytać mamę.
-Mamooo?- odezwałem się milutkim głosem, specjalnie wydłużając „o”.
- Nawet nie próbuj.- odparła spokojnie.
- Co? Niby czego mam nie próbować?- spytałem udając głupiego. Czasami jej instynkt mnie przeraża.
-Nie masz po co próbować bo i tak nic ci nie powiem.-powiedziała nie przestając zmywać naczyń.
-Ale gdzie ty byłaś i skąd znasz jej matkę?- wiem, że zachowuje się trochę dziecinnie ale mam to w dupie.
-Will, ile ty masz lat?- spytała moja rodzicielka odrobinę rozbawiona.
-To nie odpowiedź.
-Mamę Camile znam od dziecka, mieszkała tutaj nim przeprowadziła się do Nowego Jorku. I powiem ci tylko tyle, że ta dziewczyna nie miała w życiu łatwo. Doświadczyła wielu złych rzeczy. –powiedziała i powróciła do przerwanej czynności. Dla niej rozmowa jest skończona ale nie dla mnie.
- No ale…
-Skończ Will. Jeśli będzie chciała to sama ci powie. A tak zmieniając temat, co takiego Molly mówiła o twoim aucie?- zmów odwróciła się do mnie marszcząc brwi.
-Nic.- nie wyglądała na przekonaną.- To Molly, nie warto jej słuchać.
Prychnęła gniewnie.
-Naprawdę nie mam nastroju wgłębiać się teraz w ten temat, ale możesz być pewny, że wrócimy do tego i lepiej żebyś wtedy miał lepszą wymówkę bo ta nie poprawia twojej sytuacji młody człowieku.- odparła gniewnie.
Postanowiłem ewakuować się z kuchni. Okay, przyznaję posuwam laski i to dość często. Tak, ostatnio Kayla pomaga mi się odstresować, ale moja matka nie musi o tym wiedzieć! Zemsta na Molly będzie bardzo słodka. Niech się tylko nadarzy jakaś okazja.
Camile’s POV:
- Czy na pewno wszystko w porządku?- spytała cicho Molly, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Oderwałam wzrok od okna i spojrzałam na dziewczynę. Miała zaniepokojony wyraz twarzy.
- Tak, wszystko okay.- zapewniłam i uśmiechnęłam się lekko.- Po prostu się zamyśliłam.
Wzruszyła ramionami, najwyraźniej uwierzyła. Leżałyśmy obok siebie na łóżku Molly i słuchałyśmy piosenek z telefonu dziewczyny. Po chwili ciszy ni stąd, ni zowąd zapytała:
- Tak właściwie co ty tu robisz?- obróciła głowę w moją stronę.
Zmarszczyłam brwi.
- Co?
-No wiesz, chodzi mi czemu wprowadziłaś się do ciotki.
Zastanawiałam się przez chwilę nad doborem słów.
- Trochę narozrabiałam w Nowym Jorku i mama uznała, że to przez moich znajomych. Uważa, że mają zły wpływ na mnie.- po krótkiej przerwie dodaje.- A raczej mieli.
- I wysłała cię tutaj?
-Tak. Teraz udaje taką kochającą, opiekuńczą matkę. Tylko, że trochę za późno.- powiedziałam z nutką gniewu w głosie.
-Co się stało?- spytała wpatrując się we mnie.
- Molly przepraszam, ale nie chcę dziś o tym rozmawiać.- dziewczyna najwyraźniej zrozumiała bo lekko pokiwała głową i uśmiechnęła się odrobinę.
- Okay, możemy pogadać o czymś innym.- powiedziała.- Na przykład o piątkowej imprezie!
- Impreza?- spytałam.
- Serio? Ty nic nie wiesz?-popatrzyła na mnie z udawanym politowaniem. Z trudem powstrzymałam śmiech.- Oj Camile, Camile rozumiem, że jesteś nowa ale to już przechodzi ludzkie pojęcie.- spojrzała na mnie z wyczekiwaniem, jednak ja tylko pokręciłam głową w niezrozumieniu.- Och na Boga, cała szkoła nawija tylko o tym a ty nic nie wiesz!
- To mnie uświadom!- powiedziałam ze śmiechem.
Molly pokręciła szybko głową.
- O nie.To nie moja działka. Chcesz mogę poprosić mamę… ale ostrzegam po dwóch minutach naszej „rozmowy” uciekłam z pokoju.- zrobiła cudzysłów w powietrzu na słowie rozmowy. Starała się mówić z powagą ale nie wyszło. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały obie wybuchłyśmy głośnym, niekontrolowanym śmiechem. Złapałam się za brzuch próbując złapać oddech.
- Wiesz o co mi chodzi!- chwyciłam poduszkę i rzuciłam trafiając w  twarz dziewczyny.
- No dobra! W piątek jest impreza w klubie. No, połowa szkoły tam będzie. Ja idę i ty też. Moich rodziców nie będzie aż do soboty w południe. Jadą gdzieś na jakieś przyjęcie do znajomych, więc możemy spokojnie się tu przygotować!- pisnęła radośnie jak mała dziewczynka, co było bardzo urocze.
- Wiesz, potrafisz być bardzo słodka.- zrobiłam głupią minę i złapałam ją za policzki, przyszczypując. Molly jednak szybko się uwolniła. Uniosła wysoko głowę i powiedziała:
- Może i z wierzchu wyglądam słodko lecz duszę mam tarantuli.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę.- odparłam z uśmiechem.- A tak w ogóle to kto powiedział, że idę na tą imprezę?
-Ja!-powiedziała głośno Molly.- I nie przyjmuję żadnej odmowy. Idziesz i tyle!
Zaśmiała się krótko a ja kiwnęłam głową.
___________________________________________________________
No witam! Rozdział troszku przykrótki, wiem. Postaram się aby następny był dłuższy. I jak wam się podoba? :) Mam nadzieję, że bardzo. Kochani komentujemy! No to tradycyjnie, do następnego! :*